Przejdź do głównej zawartości

Ulica Scar'ów

Rozdział 11

 
Trzask drzwi sprawia, że wzdrygam się i przenoszę wzrok na Aleksa. W tym czasie Ami wychodzi, rzucając mi przeciągłe, dwuznaczne spojrzenie.
- Co powiesz na wycieczkę? - pyta i posyła mi szeroki uśmiech.
Czy to musi nastąpić akurat teraz?
- Wolałabym spacer – mój głos stał się wyższy o kilka tonów.
- Jasne, jeśli chcesz...
Dopiero gdy idziemy, odważam się odchrząknąć i spojrzeć Aleksowi w oczy. Po chwili znów wgapiam się w chodnik, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa.
- O co chodzi?
Dopiero jego głos uświadamia mi, że wstrzymuję oddech. Wypuszczam powietrze z płuc i nerwowo przygryzam dolną wargę.
- Muszę ci coś powiedzieć.
Kiwa zachęcająco głową, a mimo to, boję się jeszcze bardziej.
- Najpierw obiecaj mi, że będziesz do mnie pisał.
- To brzmi dziwnie – marszczy brwi.
- Ale w rzeczywistości jest bardzo proste. Jutro moja ciocia przyjedzie do miasta. Wtedy... pogadamy o przeprowadzce.
Chowam się w sobie, czekając na jego reakcję. Lecz jej nie ma. Oboje w milczeniu pokonujemy kolejne ulice. Cisza wypełnia moje uszy, choć wokół roztacza się gwar samochodów. Mam wrażenie, że oszaleję. Aż w końcu czuję dotyk ciepła na dłoni. Nie wiedziałam, że jeden dotyk może wyzwolić w człowieku tyle emocji. Rumienię się. J a.
- Nie marnujmy więc czasu – mówi Aleks i ciągnie mnie w stronę centrum.
Do końca dnia w szaleńczym tempie robimy to, o czym nigdy tak właściwie nie myśleliśmy. Zakładamy się, kto zje więcej hot-dogów, opowiadamy kawały wisząc głową w dół, przy niekontrolowanych wybuchach śmiechu ścigamy się na plaży.
Upojona szczęściem, idę z Aleksem opustoszałym molo.

**

Kiedy docieramy do cmentarza, cały ciężar zgromadzony przez ostatnie tygodnie, zwala się na moje barki niczym sterta kamieni. Czuję ucisk w piersi, mam duszności. Czuję się jak staruszka w ostatnich dniach swojego życia. Teraz mam zobaczyć w trumnie własną matkę. Zimną jak lód. Uświadamiam sobie, że tak wprawdzie nie wiem co się stało. Dlaczego umarła?
Ceremonia zostaje odprawiona i nawet gdy wszyscy inni zaczynają się zbierać, ja nie mogę ruszyć się z miejsca. Z przyjaciółmi u boku wpatruję się w tę cholerną dziurę w ziemi, w której leży moja matka. Jest razem z tatą. Jeden plus wśród miliona minusów. Są razem. Tego dnia postanawiam, że nienawidzę cmentarzy. Udaje mi się oderwać wzrok od ziemi i kiwam głową w stronę Ami. Pora wracać. 
 

**



Kończę prać pościel. Wszystko powróciło do lat dawnej świetności – prześcieradło, już wysuszone, uprasowałam, a reszta nadal suszyła się na balkonie. Czystość i świeżość. Kiedy już mniej więcej udaje mi się ogarnąć cały bajzel, na łóżko rzucam walizkę i zaczynam się pakować. Nie rejestruję c o pakuję. Po prostu wrzucam wszystkie potrzebne rzeczy do walizki i czekam na pisk opon na parkingu przed blokiem. Według tego, co uzgodniłam z ciocią, mam jeszcze jakieś trzy godziny, żeby wszystko ogarnąć. Może ewentualnie się przejść. Udaje mi się zatrzasnąć kłódkę.Wsuwam walizkę pod łóżko i z piskiem sprężyn, opadam na materac. Słyszę pukanie do drzwi. Ami siada obok mnie. Kiedy niezręczne milczenie przedłuża się, przyjaciółka zabiera głos.
- Chodź, zrobimy porządek z twoimi włosami.
Bez cienia sprzeciwu siadam tyłem do niej. Moje włosy, brązowymi falami spływają na plecy. Są poplątane od wiatru, więc gdy Ami próbuje rozplątać jeden z licznych supłów, syczę cicho.
- Przepraszam – mówi.
Kiwam głową, czekając na efekt końcowy. Mija sporo czasu aż udaje się rozplatać tę szopę, którą miałam na głowie. Przez kolejne dziesięć minut, Ami zbiera mi włosy w misterne upięcie z tyłu głowy. Teraz włosy nie zakrywają ramion i obojczyków, szyi, nawet uszy mam odsłonięte.
- Widać blizny – zauważam.
Automatycznie się garbię, chowając się w sobie.
- Nie wstydź się ich – mówi Ami, a w jej glosie brzmi ton, który każe mi walczyć. Ciekawe o co. I ten terrorystyczny błysk w oku.
- Skończyłam. Zobacz – dodaje po chwili i podaje mi lusterko.
Wnikliwie oglądam konstrukcję, którą mam na głowie. Ami zrobiła dwa warkoczyki, odchodzące od skroni, związała je z tyłu. Pasma włosów po obu stronach przeplotła przez warkocze, a potem jakimś cudem zwinęła wszystko tak, że reszta włosów w niesamowity sposób zniknęła. Po bokach głowy sama wyciągam kilka pasemek.
- Nie mam bladego pojęcia jak to zrobiłaś – mówię z niemałym podziwem – ale jest pięknie. Musisz mnie kiedyś tego nauczyć.
- Proszę bardzo. Muszę się na kimś wprawiać – uśmiecha się pokrzepiająco. - Więc co... Nowe życie...?
- Nie jesteś zła?
- No co ty. Sama wolałabym odciąć się od tego miejsca. Ale... pozwól, że przed twoim wyjazdem coś ci jeszcze pokażę – mówi tajemniczo.
Nie mija pięć minut, kiedy ruszamy już z parkingu, siedząc w granatowej taksówce. Prujemy przez miasto, a niedługo potem widzimy znak oznaczający pokonanie granicy miasta. Nie wiadomo dlaczego, Ami kazała mi zająć miejsce obok kierowcy – młodego faceta, który mógłby być strażakiem. Miał wszelkie predyspozycje. Zaczynam rozpoznawać tę drogę. Nie budzi dobrych wspomnień.
- Ami... - zaczynam z niepokojem.
- Możemy się zatrzymać – wtrąca się kierowca. - Jeżeli ma pani chorobę lokomocyjną...
- Nie mam żadnej choroby – warczę. - Proszę się nie wtrącać.
Facet wygląda tak jakbym smagnęła go batem. Jakoś nie mam ochoty na przeprosiny.
- Ami, co ty kombinujesz... - zaczynam znowu. - Ostatni raz, jechałam tą drogą dwa lata temu...
- Wiem – mówi jakby nigdy nic i dalej wpatruje się w świeży asfalt. Nie jest jak kiedyś. Upał nie doskwiera, korków nie ma, a ja nie mam rozstroju żołądka. Wszystko jakby sprzyja... tylko czemu?
Gdy po trzech kwadransach jazdy, docieramy do tego budynku, mam mroczki przed oczami. Ledwo łapię oddech i kurczowo ściskam pas. Lewą nową wciskam wyimaginowany hamulec.
- Proszę się zatrzymać – mówię, jakby na gwałt łapiąc kolejny haust powietrza.
- Tak, już jesteśmy – popiera mnie Ami. - Proszę skręcić... tak, o tu. Dziękujemy!
Ami płaci taksówkarzowi, który po uregulowaniu płatności, odjeżdża.
- Co ty wyrabiasz?! Chcesz mi o wszystkim przypomnieć? Taki był twój plan?
Patrzy na mnie jakbym zwariowała.
- Nie gadaj głupot i chodź za mną – dawno nie słyszałam u niej tak rzeczowego tonu. Skręcamy jeszcze raz w lewo i znajdujemy się tuż pod drzwiami szpitala.
- Spójrz na mnie – mówi Ami.
Nie zamierzam, myślę.
- Aiden – syczy.
Wzdycham, próbując pohamować łzy. Podnoszę wzrok na budynek. Zbudowany na nowo. Nie ma już starej, skrajnie łatwopalnej kupy drewna. Piękny szpital, o wysokim gmachu. Przed nim fontanna, a obok niej rzeźba. Wokół roztacza się niewielki, ale urokliwy park z kilkoma ławkami. Całość okala wysoki mur, w dziewięćdziesięciu procentach pokryty bluszczem. Jedynie mały fragment, znajdujący się przy bramie jest wolny, a na nim przytwierdzono tabliczkę z nazwą ulicy.
Ami widzi, że przyglądam się temu wszystkiemu, a gdy zauważa, że nic z moich obserwacji nie wynika, nerwowo spogląda na zegarek, na jej dłoni i wzdycha.
- Przyjrzyj się. Bardziej. Wnikliwiej. Możesz, no nie wiem, użyć takiej umiejętności jak czytanie.
Chwyta mnie pod ramię, przewidując co się stanie, gdy wreszcie to zauważę. Jak zwykle jest niezawodna. Nogi się pode mną uginają i gdyby nie Ami, przywaliłabym głową w mur.
Oczy nadal mam utkwione w tabliczce, otoczonej bluszczem. Przyciska obie dłonie do ust, a Ami wpatruje się w moje rozszerzone z przerażenia oczy. Ta tabliczka...



Ulica Scar'ów



**


Nie potrafię wykrztusić ani słowa. Kiedy znów spoglądam na Ami, obok niej stoi dziewczyna. Młodsza ode mnie, wygląda na podstawówkę. Wpatruje się we mnie życzliwym spojrzeniem z nutą niepokoju.
Ami zauważa, że nie zamierzam podnieść się z chodnika sama, więc dźwiga mnie za ramiona i stawia w pionie, wciąż podtrzymując.
- Aiden, to jest Łucja.
Mam wrażenie, że znowu wyrżnę w chodnik, ale jakimś cudem jeszcze się trzymam.
- Czyli... E? - demonstruję swą błyskotliwość.
Łucja bierze mnie za ręce, więc muszę polegać już tylko na swoich własnych nogach.
Patrzy mi w oczy z bezgranicznym uwielbieniem i czymś, czego nie umiem odczytać.
- Ami wszystko mi powiedziała... że ty myślisz, że umarłam. Aiden, ja nie zginęłam. Wtedy... Wróciłaś po mnie! A byłam tylko ledwie znanym ci dzieckiem! Pan strażak mi opowiedział. Wbiegłaś do szpitala, już wszystko się waliło. Pamiętam wszystko ze szczegółami, chociaż wolałabym nie. Nawet nie myślałam, że ktoś po mnie przyjdzie, bo wszystko było w ogniu. Siedziałam skulona w kącie z pluszakami – widzę, że mówienie o tym, sprawia jej trudność, lecz daje radę. Już zaczynam ją podziwiać. - Wbiegłaś przez drzwi. Znaczy tam gdzie stały drzwi, zanim spłonęły... Pamiętam, że bardzo się bałam i ty miałaś już bardzo poparzoną rękę – spojrzała na moją dłoń, której niestety nie mogłam zakryć, a potem jej wzrok prześlizgnął się na ramiona i obojczyki, na ucho. - Poderwałaś mnie z podłogi i wzięłaś na ręce. Kiedy zbiegałyśmy po schodach, przywaliłaś jakiemuś panu w kominiarce, bo chciał nas zatrzymać. Mocno chrupnęło mu w nosie. Kiedy wybiegłyśmy na dwór, upadłaś i się nie budziłaś. Potem zabrali cię do szpitala, a mnie do innego. Uratowałaś mnie. Gdyby nie ty, umarłabym. Jesteś moją bohaterką.
Kończy swoją opowieść.
To w spojrzeniu... To wdzięczność. Ten rodzaj bezgranicznej wdzięczności, która wypełnia człowieka od środka i dzięki której warto jest żyć, nawet po takich przeżyciach. Ze zdwojoną siłą uderza mnie myśl, że Łucja przeżyła to, co ja. Byłyśmy tam razem. A jednak o tym rozmawia. Czuję, jak z moich ramion znika ciężar, który nosiłam przez ostatnie dwa lata. Mam wrażenie, że mogę latać, nie jestem pewna, czy nie unoszę się kilka cali nad ziemią. Oddycham głęboko. Tak, jak już dawno nie oddychałam. Śmierć mojego taty nie poszła na marne. Ona coś znaczyła. Przytulam szybko Łucję i dziwię się, bo mam łzy w oczach.
- Wyrosłaś na śliczną dziewczynę – mówię, ocierając policzki.
Łucja ma długie, blond włosy i czekoladowe oczy, piegi rozsiane delikatnie po nosie i policzkach.
Dziękuję, myślę.



**



Łucja przekazała nam swój adres e-mail, więc obiecałyśmy sobie utrzymać kontakt.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła? - zwracam się do Ami, wsiadając do taksówki. - Dziękuję ci za wszystko!
Wracamy do domu. Pod drzwiami napotykamy Aleksa. Bez zastanowienia podbiegam do niego i go całuję. Kładzie mi ręce na biodrach, a ja czuję tylko jak szybko bije mi serce. A teraz wszystko się poukłada, powinno być dobrze. Powrócę do życia. Blizny pozostaną, ale będą dowodem tego, że Scar'owie nie tchórzą.
Kiedy się od siebie odsuwamy, nie mogę złapać oddechu. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
- Od dawna chciałem to zrobić – mówi.
- Ja też – wyrzucam z siebie, bo teraz jest na to odpowiedni moment. - Ale mimo wszystko – podchodzę kilka kroków do Ami – myślę, że powinnam wyjechać. Tylko na jakiś czas. Wrócę szybciej niż myślicie. Muszę nauczyć się żyć całkowicie od nowa, a nasze kochane miasteczko nie jest dobrym materiałem na praktyki. Tutaj zdarzyło się mnóstwo rzeczy i wspomnienia... Muszę nauczyć się rozmawiać o tym, co się wydarzyło. W miejscu, gdzie będę mieszkać, znajdę coś, co zgubiłam już dawno. Nie zapomnę o was i wrócę, pamiętajcie.
Przyciągam oboje do siebie i przytulam ich. Pierwszy raz od długiego, bardzo długiego czasu mam wrażenie, że przyszłość mam na wyciągnięcie ręki. Że wszystko się ułoży... i będzie po prostu w porządku.



KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Publikujesz?

Jakby nie dość było, że z całego serca wyczekuję lata, słońce wyszło z samego rana dosłownie na piętnaście minut, a potem zniknęło pod warstwą chmur, ukrywając się przez resztę dnia. Witam was tym pozytywnym akcentem! O czym możemy pomówić dzisiaj? O tym, o czym obiecałam się wypowiadać. Czyli kiedy publikować, a kiedy swoje dzieła zachować w szufladzie? Nie wiem, ale się wypowiem! Zacznijmy od tego, że publikować możemy w różnych formach. Możliwe jest wysłanie swojego tekstu do jednej z młodzieżowych gazet, czasopism literackich, które zwykle chętnie przyjmują kilka akapitów od początkujących, jeśli tylko propagują postęp i samokształcenie. No, nie zawsze, ale warto próbować. Oprócz ucieczki do papierowych opcji, możemy założyć konto na jednym z serwisów internetowych takich jak: * Wattpad, * Sweek, * Blogspot (lub każda inna platforma oferująca założenie własnej strony), * Tumblr, * Facebook (dla odważnych, warto pisać pod pseudonimem).

Pozytywne rzeczy i ich skutki...

... czyli jak sprawić, żeby dzień stał się lepszy (będąc świadomą konsekwencji) lub życie, w końcu składa się ono z chwil. ☺ Często uśmiech działa cuda. Uśmiechnij się do przypadkowego przechodnia, może akurat jest czymś zmartwiony? Umilisz dzień i jemu i sobie. Zbyt wielu ludzi popiera ignorancję i szarą prozę życia. Przypadkowy uśmiech jest niespodziewany, a większość z nich po prostu lubi niespodzianki. Ewentualny skutek : osoba może oczywiście wziąć cię za wariata, ale nie przejmuj się. Bycie wariatem jest w porządku.  ☁ Bądź ponad tym Czyli coś, co staram się robić na co dzień. Pomóż nawet w złości. Temu, kogo nie znosisz, nienawidzisz, nie możesz znieść. Po prostu olej wszystko i bądź okej w stosunku do siebie. Wszyscy mamy wady, irytujące nawyki, wkurzające śmiechy. Nie musisz być sympatyczny, ale wystarczą twoje dobre chęci, by okazać dobre serce. Skutek: Oczywiście możesz być wykorzystywany, ale w tym tkwi haczyk. Zachowaj umiar w pomaganiu.

la Lune #3

Drogi pamiętniku, Ostatnio wydarzyło się aż za dużo. Musiałam wyjechać z nad morza, gdzie przeżyłam wspaniałe chwile, poznałam kogoś. Wczoraj też cudem uniknęłam utonięcia, ale poradziłabym sobie, gdyby nie pomoc tego Eryka. Niestety, Laura wzięła jego numer i kazała mi zadzwonić. Kiedy jest w takim nastroju, lepiej nie dyskutować. Oczywiście przeprosiłam go, za to jak się uniosłam. Stało się to, czego się obawiałam. Spytał co powiem na spacer. Zgodziłam się, ale nie ukrywam, iż nie mam na to ochoty. Chcę tylko wyprostować całą sprawę i tyle. Nie zamierzam niczego zaczynać. Klara zamknęła pamiętnik. Stanęła przed lustrem. - Muszę się ogarnąć. Chociaż trochę, bo nie zamierzam się jakoś specjalnie stroić na to spotkanie – mówiła sama do siebie. Otworzyła szafę. Narzuciła na siebie białą bluzkę i jeansową kamizelkę. Zdecydowała się też na koka na czubku głowy. - Wygodnie i tak jak lubię – skwitowała. - Ile mam jeszcze czasu? Spojrzała na zegarek. Niecałe piętnaście minut. Usłyszała pukani