Trzask
drzwi sprawia, że wzdrygam się i przenoszę wzrok na Aleksa. W tym
czasie Ami wychodzi, rzucając mi przeciągłe, dwuznaczne
spojrzenie.
-
Co powiesz na wycieczkę? - pyta i posyła mi szeroki uśmiech.
Czy
to musi nastąpić akurat teraz?
-
Wolałabym spacer – mój głos
stał się wyższy o kilka tonów.
-
Jasne, jeśli chcesz...
Dopiero
gdy idziemy, odważam się
odchrząknąć i spojrzeć Aleksowi w oczy. Po
chwili znów wgapiam się w chodnik, nie mogąc wydusić z siebie ani
słowa.
-
O co chodzi?
Dopiero
jego głos uświadamia mi, że wstrzymuję oddech. Wypuszczam
powietrze z płuc i nerwowo przygryzam dolną wargę.
-
Muszę ci coś powiedzieć.
Kiwa
zachęcająco głową, a mimo to, boję się jeszcze bardziej.
-
Najpierw obiecaj mi, że będziesz do mnie pisał.
-
To brzmi dziwnie – marszczy brwi.
-
Ale w rzeczywistości jest bardzo proste. Jutro moja ciocia
przyjedzie do miasta. Wtedy... pogadamy o przeprowadzce.
Chowam
się w sobie, czekając na jego reakcję. Lecz jej nie ma. Oboje w
milczeniu pokonujemy kolejne ulice. Cisza wypełnia moje uszy, choć
wokół roztacza się gwar samochodów. Mam wrażenie, że oszaleję.
Aż w końcu czuję dotyk ciepła na dłoni. Nie
wiedziałam, że jeden dotyk może wyzwolić w człowieku tyle
emocji. Rumienię się. J a.
-
Nie marnujmy więc czasu – mówi Aleks i ciągnie mnie w stronę
centrum.
Do
końca dnia w szaleńczym tempie robimy to, o czym nigdy tak
właściwie nie myśleliśmy. Zakładamy się, kto zje więcej
hot-dogów, opowiadamy kawały
wisząc głową w dół, przy
niekontrolowanych wybuchach śmiechu ścigamy się na plaży.
Upojona
szczęściem, idę z Aleksem
opustoszałym molo.
**
Kiedy
docieramy do cmentarza, cały ciężar zgromadzony przez ostatnie
tygodnie, zwala się na moje barki niczym sterta kamieni. Czuję
ucisk w piersi, mam
duszności. Czuję się jak staruszka w ostatnich dniach swojego
życia. Teraz mam zobaczyć w trumnie własną matkę. Zimną jak
lód. Uświadamiam sobie, że tak wprawdzie nie wiem co się stało.
Dlaczego umarła?
Ceremonia
zostaje odprawiona i nawet gdy wszyscy inni zaczynają się zbierać,
ja nie mogę ruszyć się z miejsca. Z przyjaciółmi u boku wpatruję
się w tę cholerną dziurę w ziemi, w której leży moja matka.
Jest razem z tatą. Jeden plus wśród miliona minusów. Są razem.
Tego dnia postanawiam, że
nienawidzę cmentarzy. Udaje mi się oderwać wzrok od ziemi i kiwam
głową w stronę Ami. Pora wracać.
**
Kończę
prać pościel. Wszystko powróciło do lat dawnej świetności –
prześcieradło, już wysuszone, uprasowałam, a reszta nadal suszyła
się na balkonie. Czystość i świeżość. Kiedy już mniej więcej
udaje mi się ogarnąć cały bajzel, na łóżko rzucam walizkę i
zaczynam się pakować. Nie rejestruję c o pakuję. Po prostu
wrzucam wszystkie potrzebne rzeczy do walizki i czekam na pisk opon
na parkingu przed blokiem. Według
tego, co uzgodniłam z ciocią, mam jeszcze jakieś trzy godziny,
żeby wszystko ogarnąć. Może ewentualnie się przejść. Udaje
mi się zatrzasnąć kłódkę.Wsuwam walizkę pod łóżko i z
piskiem sprężyn, opadam na materac. Słyszę pukanie do drzwi. Ami
siada obok mnie. Kiedy niezręczne milczenie przedłuża się,
przyjaciółka zabiera głos.
-
Chodź, zrobimy porządek z twoimi włosami.
Bez
cienia sprzeciwu siadam tyłem do niej. Moje włosy, brązowymi
falami spływają na plecy. Są poplątane od wiatru, więc gdy Ami
próbuje rozplątać jeden z licznych supłów, syczę cicho.
-
Przepraszam – mówi.
Kiwam
głową, czekając na efekt końcowy. Mija sporo czasu aż udaje się
rozplatać tę szopę, którą miałam na głowie. Przez kolejne
dziesięć minut, Ami zbiera mi włosy w misterne upięcie z tyłu
głowy. Teraz włosy nie zakrywają ramion i obojczyków, szyi,
nawet uszy mam odsłonięte.
-
Widać blizny – zauważam.
Automatycznie
się garbię, chowając się w sobie.
-
Nie wstydź się ich – mówi
Ami, a w jej glosie brzmi ton, który każe mi walczyć. Ciekawe o
co. I ten terrorystyczny błysk w oku.
-
Skończyłam. Zobacz – dodaje po chwili i podaje mi lusterko.
Wnikliwie
oglądam konstrukcję, którą mam na głowie. Ami zrobiła dwa
warkoczyki, odchodzące od skroni, związała je z tyłu. Pasma
włosów po obu stronach przeplotła przez warkocze, a potem jakimś
cudem zwinęła wszystko tak, że reszta włosów w niesamowity
sposób zniknęła. Po bokach głowy sama wyciągam kilka pasemek.
-
Nie mam bladego pojęcia jak to zrobiłaś – mówię z niemałym
podziwem – ale jest
pięknie. Musisz mnie kiedyś tego nauczyć.
-
Proszę bardzo. Muszę się
na kimś wprawiać – uśmiecha
się pokrzepiająco. - Więc co... Nowe życie...?
-
Nie jesteś zła?
-
No co ty. Sama wolałabym odciąć się od tego miejsca. Ale...
pozwól, że przed twoim wyjazdem coś ci jeszcze pokażę – mówi
tajemniczo.
Nie
mija pięć minut, kiedy ruszamy już z parkingu, siedząc w
granatowej taksówce. Prujemy przez miasto, a niedługo potem widzimy
znak oznaczający pokonanie granicy miasta. Nie wiadomo dlaczego, Ami
kazała mi zająć miejsce obok kierowcy – młodego faceta, który
mógłby być strażakiem. Miał wszelkie predyspozycje. Zaczynam
rozpoznawać tę drogę. Nie budzi dobrych wspomnień.
-
Ami... - zaczynam z niepokojem.
-
Możemy się zatrzymać – wtrąca się kierowca. - Jeżeli ma pani
chorobę lokomocyjną...
-
Nie mam żadnej choroby – warczę. - Proszę się nie wtrącać.
Facet
wygląda tak jakbym smagnęła go batem. Jakoś nie mam ochoty na
przeprosiny.
-
Ami, co ty kombinujesz... - zaczynam znowu. - Ostatni raz, jechałam
tą drogą dwa lata temu...
-
Wiem – mówi jakby nigdy
nic i dalej wpatruje się w świeży asfalt. Nie jest jak kiedyś.
Upał nie doskwiera, korków nie ma, a ja nie mam rozstroju żołądka.
Wszystko jakby sprzyja...
tylko czemu?
Gdy
po trzech kwadransach jazdy, docieramy do tego budynku, mam mroczki
przed oczami. Ledwo łapię oddech i kurczowo ściskam pas. Lewą
nową wciskam wyimaginowany hamulec.
-
Proszę się zatrzymać – mówię, jakby na gwałt łapiąc kolejny
haust powietrza.
-
Tak, już jesteśmy – popiera mnie Ami. - Proszę skręcić... tak,
o tu. Dziękujemy!
Ami
płaci taksówkarzowi, który po uregulowaniu płatności, odjeżdża.
-
Co ty wyrabiasz?! Chcesz mi o wszystkim przypomnieć? Taki był twój
plan?
Patrzy
na mnie jakbym zwariowała.
-
Nie gadaj głupot i chodź za mną – dawno nie słyszałam u niej
tak rzeczowego tonu. Skręcamy jeszcze raz w lewo i znajdujemy się
tuż pod drzwiami szpitala.
-
Spójrz na mnie – mówi Ami.
Nie
zamierzam, myślę.
-
Aiden – syczy.
Wzdycham,
próbując pohamować łzy. Podnoszę wzrok na budynek. Zbudowany na
nowo. Nie ma już starej, skrajnie łatwopalnej kupy drewna. Piękny
szpital, o wysokim gmachu. Przed nim fontanna, a obok niej rzeźba.
Wokół roztacza się niewielki, ale urokliwy park z kilkoma ławkami.
Całość okala wysoki mur, w dziewięćdziesięciu procentach
pokryty bluszczem. Jedynie mały fragment, znajdujący się przy
bramie jest wolny, a na nim przytwierdzono tabliczkę z nazwą ulicy.
Ami
widzi, że przyglądam się temu wszystkiemu, a gdy zauważa, że nic
z moich obserwacji nie wynika, nerwowo spogląda na zegarek, na jej
dłoni i wzdycha.
-
Przyjrzyj się. Bardziej. Wnikliwiej. Możesz,
no nie wiem, użyć takiej umiejętności jak czytanie.
Chwyta
mnie pod ramię, przewidując co się stanie, gdy wreszcie to
zauważę. Jak zwykle jest niezawodna. Nogi
się pode mną uginają i gdyby nie Ami, przywaliłabym
głową w mur.
Oczy
nadal mam utkwione w tabliczce, otoczonej bluszczem. Przyciska obie
dłonie do ust, a Ami wpatruje się w moje rozszerzone z przerażenia
oczy. Ta tabliczka...
Ulica
Scar'ów
**
Nie
potrafię wykrztusić ani słowa. Kiedy znów spoglądam na Ami, obok
niej stoi dziewczyna. Młodsza ode mnie, wygląda na podstawówkę.
Wpatruje się we mnie życzliwym spojrzeniem z nutą niepokoju.
Ami
zauważa, że nie zamierzam podnieść się z chodnika sama, więc
dźwiga mnie za ramiona i stawia w pionie, wciąż podtrzymując.
-
Aiden, to jest Łucja.
Mam
wrażenie, że znowu wyrżnę w chodnik, ale jakimś cudem jeszcze
się trzymam.
-
Czyli... E? - demonstruję swą błyskotliwość.
Łucja
bierze mnie za ręce, więc muszę polegać już tylko na swoich
własnych nogach.
Patrzy
mi w oczy z bezgranicznym uwielbieniem i czymś, czego nie umiem
odczytać.
-
Ami wszystko mi powiedziała... że ty myślisz, że umarłam. Aiden,
ja nie zginęłam. Wtedy... Wróciłaś po mnie! A byłam tylko
ledwie znanym ci dzieckiem! Pan strażak mi opowiedział. Wbiegłaś
do szpitala, już wszystko się waliło. Pamiętam wszystko ze
szczegółami, chociaż wolałabym nie. Nawet nie myślałam, że
ktoś po mnie przyjdzie, bo wszystko było w ogniu. Siedziałam
skulona w kącie z pluszakami – widzę, że mówienie o tym,
sprawia jej trudność, lecz daje radę. Już zaczynam ją podziwiać.
- Wbiegłaś przez drzwi. Znaczy tam gdzie stały drzwi, zanim
spłonęły... Pamiętam, że bardzo się bałam i ty miałaś już
bardzo poparzoną rękę – spojrzała na moją dłoń, której
niestety nie mogłam zakryć, a potem jej wzrok prześlizgnął się
na ramiona i obojczyki, na ucho. - Poderwałaś mnie z podłogi i
wzięłaś na ręce. Kiedy zbiegałyśmy po schodach, przywaliłaś
jakiemuś panu w kominiarce, bo chciał nas zatrzymać. Mocno
chrupnęło mu w nosie. Kiedy wybiegłyśmy na dwór, upadłaś i się
nie budziłaś. Potem zabrali cię do szpitala, a mnie do innego.
Uratowałaś mnie. Gdyby nie ty, umarłabym. Jesteś moją bohaterką.
Kończy
swoją opowieść.
To
w spojrzeniu... To wdzięczność. Ten rodzaj bezgranicznej
wdzięczności, która wypełnia człowieka od środka i dzięki
której warto jest żyć, nawet po takich przeżyciach. Ze zdwojoną
siłą uderza mnie myśl, że Łucja przeżyła to, co ja. Byłyśmy
tam razem. A jednak o tym rozmawia. Czuję, jak z moich ramion znika
ciężar, który nosiłam przez ostatnie dwa lata. Mam wrażenie, że
mogę latać, nie jestem pewna, czy nie unoszę się kilka cali nad
ziemią. Oddycham głęboko. Tak, jak już dawno nie oddychałam.
Śmierć mojego taty nie poszła na marne. Ona coś znaczyła.
Przytulam szybko Łucję i dziwię się, bo mam łzy w oczach.
-
Wyrosłaś na śliczną dziewczynę – mówię, ocierając policzki.
Łucja
ma długie, blond włosy i czekoladowe oczy, piegi rozsiane
delikatnie po nosie i policzkach.
Dziękuję,
myślę.
**
Łucja
przekazała nam swój adres e-mail, więc obiecałyśmy sobie
utrzymać kontakt.
-
Co ja bym bez ciebie zrobiła? - zwracam się do Ami, wsiadając do
taksówki. - Dziękuję ci za wszystko!
Wracamy
do domu. Pod drzwiami napotykamy Aleksa. Bez zastanowienia podbiegam
do niego i go całuję. Kładzie mi ręce na biodrach, a ja czuję
tylko jak szybko bije mi serce. A teraz wszystko się poukłada,
powinno być dobrze. Powrócę do życia. Blizny pozostaną, ale będą
dowodem tego, że Scar'owie nie tchórzą.
Kiedy
się od siebie odsuwamy, nie mogę złapać oddechu. Za dużo wrażeń
jak na jeden dzień.
-
Od dawna chciałem to zrobić – mówi.
-
Ja też – wyrzucam z siebie, bo teraz jest na to odpowiedni moment.
- Ale mimo wszystko – podchodzę kilka kroków do Ami – myślę,
że powinnam wyjechać. Tylko na jakiś czas. Wrócę szybciej niż
myślicie. Muszę nauczyć się żyć całkowicie od nowa, a nasze
kochane miasteczko nie jest dobrym materiałem na praktyki. Tutaj
zdarzyło się mnóstwo rzeczy i wspomnienia... Muszę nauczyć się
rozmawiać o tym, co się wydarzyło. W miejscu, gdzie będę
mieszkać, znajdę coś, co zgubiłam już dawno. Nie zapomnę o was
i wrócę, pamiętajcie.
Przyciągam
oboje do siebie i przytulam ich. Pierwszy raz od długiego, bardzo
długiego czasu mam wrażenie, że przyszłość mam na wyciągnięcie
ręki. Że wszystko się ułoży... i będzie po prostu w porządku.
KONIEC
CZĘŚCI PIERWSZEJ
Komentarze
Prześlij komentarz
Każdy komentarz i obserwacja wywołują uśmiech i niezwykle motywują.
✓ Komentarze wulgarne są od razu usuwane.
✓ Przyjmuję jedynie konstruktywną krytykę.
✓ Zostaw link do swojego bloga - chętnie poczytam.
✓ Nie bawię się w rzeczy typu: obserwacja za obserwację. Ale jeśli twój blog mi się spodoba - zaobserwuję.
✓ Jeśli komentujesz, zrobię to na pewno u ciebie.