-
Widzieliście Kamila? - pyta Serafina.
Chłopak,
którego uratowałam przed odwodnieniem, oddaje mi butelkę i
przenosi wzrok na Serafinę.
-
Mówił, że mamy się spotkać przed ośrodkiem. Najpierw ścianka
wspinaczkowa.
Gaja
garbi się i zwiesza ramiona.
-
Wspaniale, po prostu wspaniale – mówi.
-
Chodź tu, nasza mierna egzystencjo – Serafina klepie Gaję po
plecach i prowadzi ją w stronę kręgu ławek. Obie wyglądają
jakby szły na ścięcie.
Po
pół godzinie topienia się w skwarze, Kamil i reszta naszej grupy
zastają nas rozwalone na ławkach.
Większość
grupy domaga się pierwszeństwa, a część, tak jak my, ze słabym
zainteresowaniem obserwuje wspinaczkowe zmagania. Kiedy jakieś pięć
osób, z rozczarowaniem nie dotarło na samą górę, Serafina zrywa
się z ławki.
-
Czas wreszcie skopać im te leniwe tyłki! - wrzeszczy i,
przepychając się przez kolejkę, dociera wreszcie do instruktora.
W
oka mgnieniu dostaje się na górę, a następnie, z szerokim
uśmiechem i krzykiem zwycięstwa, zjeżdża z powrotem na ziemię.
-
Niezła jesteś – mówi Gaja z niemałym podziwem.
Serafina
prycha lekceważąco i zrzuca z siebie uprząż.
-
Nie jestem niezła. Mnie się po prostu chce. Mam siłę woli i
motywację żeby coś osiągnąć, a nie jak wy wszyscy. Nic wam się
nie chce a potem marudzicie! I wcale nie jestem jakoś specjalnie
dobra! Dajcie mi spokój!
Szybkim
krokiem leci w stronę ogrodzenia z cienkiego drutu i przechodzi pod
nim. Znalazła się w lesie.
Nie
mogę uwierzyć, że mimo wszelkich ostrzeżeń, przelazła przez ten
płot. W dodatku z tak błahego powodu. Już ciągnę Pelę za rękę
i chcę pobiec za Serafiną, kiedy przyjaciółka mówi:
-
Nie jest głupia. Ochłonie i zaraz wróci. Nie zapuści się głęboko
w las.
Opadam
na ławkę, choć nie jestem jakoś przekonana co do tego wyjścia.
Nasze myśli znów krążą wokół ścianki wspinaczkowej, przed
którą stoi Gaja. Co chwila zerka do tyłu jakby chciała w
ostatniej chwili zwiać. Kiedy nie udaje jej się dotrzeć do
drugiego poziomu ścianki, Gaja gwałtownie zrzuca z siebie uprząż
i, na łeb, na szyję, leci w stronę ogrodzenia. Gdy wreszcie udaje
mi się wykrztusić "NIE!", jest już za późno. Gaja
znika w gąszczu.
**
Gdy
tylko wszyscy się rozeszli, przeszłyśmy przez ogrodzenie.
Przedzieramy
się przez gąszcz roślin. Gałęzie ranią moje odsłonięte nogi i
przedramiona. Kiedy Pela wypuszcza kolejną gałąź, która z
trzaskiem uderza mnie w brzuch, cedzę przez zaciśnięte zęby:
-
Mogłabyś trochę uważać. Trzeci raz? Serio?
-
Sorki. Możemy się zamienić miejscami.
Myślę
o tym wszystkim co jest przed nami: zwierzęta, k l e s z c z e,
podejrzane nory i... stwierdzam, że jestem tchórzem.
-
Nie dzięki.
Pela
oczywiście spodziewała się takiej odpowiedzi, więc nawet nie
zatrzymuje się. Brniemy dalej przez las.
-
Nie mogę uwierzyć, że uciekły – mruczę pod nosem. - Jeszcze
Gaja... to potrafię zrozumieć. Ale Serafina? Królowa
Odpowiedzialności? Co one sobie myślały?
-
Nie myślały. I w tym kłopot – Pela kopie jakąś gałąź. - Jak
myślisz, gdzie mogły pobiec?
Wzdycham
zirytowana. Przez ich widzimisię musimy teraz penetrować cały las.
-
Znając życie, Gaja pewnie przycupnęła pod jakimś drzewem i teraz
zanosi się płaczem, egzystując swój ból i niezrozumienie –
zaczynam. - A Serafina... założę się, że w l a z ł a na jakieś
drzewo, żeby nam utrudnić i właśnie w tej chwili rzuca szyszkami
w wiewiórki. Zresztą, zawsze stawia sobie wyzwania.
Pela
kiwa głową, zastanawiając się nad tym, co powiedziałam. Jeszcze
przez jakiś czas idziemy wydeptaną ścieżką, potem zatrzymuję
się. Przyjaciółka odwraca się do mnie. Wyraz jej twarzy mówi:
"co ty robisz?".
-
Nie widzisz? Ścieżka się kończy – wskazuję kilka metrów
dalej.
Wzdycha
i przysiada na ziemi.
-
Nie powinnyśmy iść dalej – mówi.
-
Na bank się zgubimy – potwierdzam, jednak żadna z nas nie kwapi
się do powrotu.
-
Słuchaj, są czasami strasznie irytujące, ale musimy je znaleźć.
-
A jak już je znajdziemy, zaakceptować różnice między nami
czterema.
Chwilę
nasłuchujemy, mając nadzieję, że może z jakiegoś odległego
krańca buszu dobiegnie nas dźwięk szlochu, albo wściekłego
walenia w drzewo. Gdy nic takiego nie następuje, podnoszę się z
ziemi. Popołudniowe słońce już tak nie grzeje, a piach, w cieniu
drzew już jest zimny.
-
Idziemy? - pytam.
-
Idziemy.
Schodzimy
ze ścieżki. Serce zaczyna mi bić mocniej, gdy torujemy sobie drogę
między krzakami. Przypominam sobie wszystkie przygodowe książki,
gdzie na bohaterów czekają dziwne stworzenia i tajemnicze leśne
komnaty. Zawsze byłam strachliwa, ale jedynie, gdy popuszczałam
wodze fantazji. Jedyną rzeczą, której boję się niezależnie od
mojej wyobraźni jest ciemność. Już teraz mój wzrok pada na
przeróżne ciemne zakamarki, choć słońce wciąż gości na
niebie. Strach pomyśleć, co będzie gdy się ściemni.
-
Mam nadzieję, że wrócimy przed zmrokiem – mówię pod nosem.
-
Jeśli nie, rozpalimy ognisko i postawimy szałas. Inaczej: ja
rozpalę ognisko i ja postawię szałas – śmieje się.
Obie
wiemy, że nie dla mnie są sztuki przetrwania.
-
To ja upiekę podpłomyki.
-
Mąki w lesie raczej nie znajdziesz, wiesz?
Wzdycham,
zrezygnowana. Jak na komendę, zaczyna mi burczeć w brzuchu.
-
Reszta grupy pewnie teraz siedzi w stołówce... - zaczynam.
-
... i zajadają się tymi drożdżówkami z truskawkami. - dokańcza
Pela. - Nawet mi o tym nie przypominaj. Koniec gadki o jedzeniu.
Wbijam
ręce do kieszeni. Moja prawa dłoń natrafia na całe opakowanie
mentosów, które są naszym wybawieniem. Triumfalnie wyjmuję
słodycze z kieszeni.
-
Lepiej sprawdź kieszenie – mówię.
Po
chwili siedzimy pod drzewem, jedząc stare ciastka z żurawiną, o
których Pela kompletnie zapomniała. Mentosy zostawiamy na później.
Opieram
głowę o pień, nasłuchując. Żadna z nas się nie odzywa. Mija
może pięć minut, a mnie na nos spada kropla deszczu.
-
Chyba przyszła pora na szałas – zauważa Pela, obserwując,
powoli chmurzące się niebo.
-
Zaczyna padać – potwierdzam. - Poszukam foliówek.
CDN
Super piszesz *U*
OdpowiedzUsuńMój Blog - klik!
ciekawie piszesz ;p
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i zapraszam :)
ewamaliszewskaoff.blogspot.com