Witajcie!
Nie przedłużając, chciałabym życzyć Wam wszystkiego dobrego w Nowym Roku i zapraszam na opowiadanie autorstwa Rosie :)
Schowek Cudów
Była godzina
16:30. 24 grudnia. Tak, tak Wigilia. Niestety ja nie miałam
szczęścia i nie spędzałam jej w domu przy choince i dźwiękach
przereklamowanych kolęd. Od 2 lat wymigiwałam się od przyjazdu do
domu na święta. Moi rodzice mieszkali na drugim końcu USA, a
bilety na samolot co roku były zdecydowanie za drogie. University of
Wachington w Seattle, tak oddalonego od Nowego Jorku na ile to
możliwe, wybrałam nie przez przypadek. Przez całe dwa semestry
nauki miałam mnóstwo wymówek, by zostać w akademiku. To był
dobry wybór. No dobrze... to był łatwiejszy wybór.
Niestety zamiast
samotnie zajadać się czekoladowymi lodami, oglądając po raz setny
„Holiday” na DVD byłam zmuszona do spaceru po budynku
uniwersyteckiej hali sportowej. Moja najlepsza przyjaciółka,
Lessie pożyczyła mój telefon, aby nagrać jak jej chłopak rzuca
do kosza piłką na świątecznym meczu charytatywnym, niestety jak
to ma w zwyczaju, gdzieś ją zapodziała. Ma szczęście, że jestem
dziś w dobry humor. Szkoda tylko, że mam pół godziny do
zamknięcia kompleksu, muszę szybko znaleźć zgubę.
Spojrzałam w dół
na swoje stopy w starych, czarnych conversach i czerwonych dresach w
renifery. Uśmiechnęłam się lekko na ich widok. Lessie dała mi je
przed wyjazdem, na przerwę świąteczną do domu, mówiąc:
„Zobaczysz te renifery sprawią, że znajdziesz najprzystojniejszą
miłość swojego życia.”, Gdy to powiedziała zaczęłyśmy się
śmiać bez opamiętania. Wszyscy na stacji kolejowej patrzyli na nas
jak na wariatki. Jeszcze raz ją uściskałam, a ona dodała z
uśmiechem Grincha: „Co do tych dresów, to tak było napisane na
metce. Jak wrócę opowiesz mi, czy działają jak należy.”
Oczywiste jest to, że jej nie wierzę. Lessie ma w zwyczaju bredzić
od rzeczy o magicznej miłości niczym z książek. Ja jestem
bardziej przyziemną i zgorzkniałą dziewczyną.
Zapięłam szarą
bluzę, którą nasadziłam szybko na koszulkę z podobizną Kota z
Cheshire i założyłam ręce na piersi, by się ogrzać. Czyżby już
wyłączyli ogrzewanie? Doszłam do najrzadziej odwiedzanej części
budynku i skręciłam w prawo. Nagle usłyszałam jakieś odgłosy
dochodzące zza odległych drzwi we wnęce na końcu korytarza. Jakby
ktoś coś wywrócił. O tej godzinie nikogo nie powinno już tu być.
Mnie także. Nie, musiałam się pewnie przesłyszeć. Szłam dalej
korytarzem, ale gdy minęłam drzwi schowka usłyszałam ciche
westchnienie. Ktoś tam jest! Nieco wystraszona swoim odkryciem
podeszłam do wnęki. To pomieszczenie łatwo było nie zauważyć.
Sprawdziłam, czy nikt nie stoi na korytarzu i chwyciłam za klamkę.
Z trudnością otworzyłam drzwi, wetknęłam głowę do środka,
lecz mimo to nikogo nie dostrzegłam, do środka wpadało zbyt mało
światła. Weszłam powoli.
-Halo?-szepnęłam.
Puściłam klamkę i
weszłam w głąb pomieszczenia. Nagle potknęłam się o coś
twardego. Upadłam na podłogę. Tak przynajmniej myślałam, ale ta
podłoga była jakaś taka ciepła.
-NIE!
DRZWI!-usłyszałam przerażony szept na policzku.
Zaskoczona, a
zarazem przerażona odskoczyłam jak poparzona od tajemniczej
postaci. Niestety zaplątałam się w szczotki i miotły, a one
runęły z głuchym łoskotem na podłogę. Czym prędzej dopadłam
do drzwi, które zamknęły się ze zgrzytem. Nie, one się nie
zamknęły tylko zatrzasnęły przed moim nosem. Szarpnęłam za
klamkę, ale to nic nie dało. Zaczęłam walić w nie pięściami,
ale w rezultacie stłukłam sobie palce i znów potknęłam się
wpadając na wiadro. Wróciłam do punktu wyjścia, czyli leżenia
na tajemniczym nieznajomym. Usłyszałam męski jęk:
-Auć-próbował się
poprawić na podłodze, by wrócić do pozycji siedzącej, ale
przeszkadzałam mu w tym. Wymacałam ręką ścianę (pomijam
oczywiście moje niefortunne przesuwanie ręką po jego muskularnych
ramionach, nosie i włosach) i podparłam się, aby usiąść obok
niego. Odgarnęłam z twarzy zagubione kosmyki czarnych włosów
które wymknęły się z niezobowiązującego koka, którego
związałam przed trafieniem tutaj. Powoli mój wzrok zaczynał
przyzwyczajać się do panujących w schowku ciemności. Obok mnie
stała niewielka szafa, na której poustawiano wiadra, szufelki i
środki do czyszczenia. Natomiast po lewej były szczotki, mopy i
miotły, które porozrzucałam i teraz leżały na nogach
nieznajomego. Było to bardzo małe pomieszczenie, w którym ledwo
mogłam wyprostować nogi. Jednak było tu okno, bo blask księżyca
oświetlał nasze stopy. Wstałam i dopadłam do framugi. Szarpnęłam.
Nic się nie stało. Zresztą i tak zmieściłby się w nim tylko
mały króliczek wielkanocny, którego zapewne zobaczę, gdy znajdą
tu moje martwe ciało. Jęknęłam zniechęcona.
-To na nic. Siedzę
tu od dwóch godzin i uwierz próbowałem wszystkiego.-usłyszałam w
odpowiedzi.
Opadłam na podłogę
obok niego.
-Dwie godziny?! Jak
to się stało, że się tu znalazłeś? Nie masz telefonu?! Czy ktoś
wie, że tu jesteś?!-no nie, dostałam słowotoku.
Zaśmiał się
cicho, ale nie z rozbawienia.
-Miałem trening
drużyny footballowej. Wybraliśmy z kuplami najdalszą szatnię,
niedaleko tego schowka, bo wszystko zajęli koszykarze. Po treningu
chłopaki rozlali mnóstwo piwa na podłogę. Poszedłem przed
powrotem do akademika po mopa. No i te ciężkie, akustyczne drzwi
zatrzasnęły się za mną. Telefon zostawiłem w kurtce w szatni,
ale wziąłem butelkę wody. Chcesz?-podał mi litrową butelkę wody
mineralnej.
-Nie dziękuję
lepiej zostawić na później.-odparłam opierając głowę na
podciągniętych kolanach.-Czy twoi eee... kumple wiedzą, że nadal
tu jesteś?
Zaśmiał się tym
razem szczerze.
-Kumple? Nie
liczyłbym na to żeby chociaż jeden był teraz trzeźwy. Może
jedynie Derek jest świadom mojej nieobecności, ale dopiero jutro w
godzinach popołudniowych będzie na tyle zdolny do koegzystowania w
realnym świecie, by wezwać pomoc.-powiedział beznamiętnie.
Westchnęłam.
Współczułam mu. Wiedziałam jak się czuje.
-Emm, aaa masz
jakieś imię?- szepnęłam dziwnie onieśmielona.
W niewielkim świetle
księżyca zauważyłam jak lekki uśmiech rozświetla jego zmęczoną
twarz. Nagle coś we mnie drgnęło, jakby rozpłynęło się na ten
widok. Nie!, krzyknęłam w myślach, wydaje ci się. Spojrzał na
mnie i jego oczy rozświetlił szok. Odzyskał jednak rezon, spuścił
oczy na swoje dłonie.
-A jak
sądzisz?-zapytał.
-Myślę, że masz,
ale jakie?-szepnęłam chichocząc.
Uśmiechnął się
szeroko i znów na mnie spojrzał. Zobaczyłam coś nieodgadnionego w
jego oczach. Chociaż w tych ciemnościach ledwo widział zarys jego
postaci. Widać było, że jest wysportowany. Typowy paker, wyśpiewał
głosik w mojej głowie. Czym prędzej wyrzuciłam tę myśl z głowy,
aby nie oceniać go po pozorach. Miał na sobie białą bluzę i
koszulkę, a na nogach dresy. Wyciągnął dłoń i powiedział
zrezygnowany:
-Daniel.
Podałam mu swoją
rękę.
-Lauren.
Uśmiechnął się i
przesunął dłonią po twarzy.
-No to czeka nas
ciekawa Wigilia, nie sądzisz?
Parsknęłam
niepohamowanym śmiechem. Wkrótce on także się dołączył.
-Rzeczywiście.
Przepraszam, że nie potrafię ci pomóc.
-Nie przejmuj się.
Dziś jest dzień przebaczania.-zachichotał, a w jego wykonaniu było
to bardzo pociągające.
Potarłam ręce i
rozsiadłam się wygodnie. Ujęłam butelkę z wodą i przystawiłam
do ust, emitując mikrofon.
-Panie Danielu
witamy w wigilijnym odcinku „Znaleziony w schowku”, czy zechce
nam pan opowiedzieć coś interesującego o swojej osobie?-zdziwiłam
się własną odwagą i poczuciem humoru. Nigdy nie należałam do
tych miłych, zabawnych i rozmownych. Co ten chłopak ma takiego w
sobie?
-A pani? Co też
skrywa tak delikatna i piękna aparycja?-dodał naśladując mój
brytyjski akcent. Zdziwił mnie także jego dobór słów. Nie
spodziewałam się po kimś takim większego zasobu słów niż
zbioru przekleństw.
Uśmiechnęłam się.
-Czyżby to była
aluzja do mojego sposobu wymawiania samogłosek?
-Ależ panienka
wybaczy nie miałem zamiaru ubliżać pani moim nieudolnym
brytyjskim.
Następnie obydwoje
wybuchliśmy śmiechem. Odłożyłam butelkę na bok.
-Zagrajmy w
dwadzieścia pytań i tak będziemy siedzieć całą noc albo nawet
dłużej, co ty na to?-zaproponowałam.
-Z
przyjemnością.-wyprostował się i usiadł naprzeciw mnie.
-Na którym jesteś
roku?-zapytałam.
-Na trzecim, odbijam
pytanie.
-Jestem na drugim.
Co studiujesz?-zapytałam z zaciekawieniem, które nie było do mnie
podobne. Sama dziwiłam się, że przy Danielu przestawałam trzymać
się na uboczu wszystkiego.
Westchnął i znów
oparł się plecami o ścianę.
-Dostałem
stypendium sportowe.-wyszeptał.
-Tego można się
domyślić po twojej eeem masywnej...-spojrzał na mnie
zaintrygowany-...miałam na myśli muskularnej...-podniósł jedną
brew i obserwował moje poczynania. Czułam, że ze zdenerwowania
cała się czerwienię. Dzięki Bogu jest ciemno, zaśmiałam się w
duchu.-...to znaczy wysportowanej sylwetce.
Wyszczerzył się do
mnie w szczerym uśmiechu. Miał taki piękny uśmiech, a nawet o tym
nie wiedział. Moje serce na chwilę przestało bić. Próbowałam
wymyślić jakieś racjonalne wytłumaczenie mojego zachowania.
Klaustrofobia, niedobór żelaza i magnezu, szok, zmęczenie...
wszystkie możliwe przyczyny kołatały się w mojej głowie. Byłam
tak zdezorientowana i pochłonięta swoimi odczuciami, że nie
usłyszałam jego odpowiedzi. Ocknęłam się, gdy po omacku dotknął
mojego ramienia i spojrzał ze zmartwieniem w moje oczy.
-Hej, wszystko okay?
Nie jesteś chyba chora na klaustrofobię, co?-zaśmiał się
zdenerwowany.
Ramię zaczęło
mnie parzyć, a palce mrowić. To na pewno grypa.
-Wszystko okay. Nie
odpowiedziałeś na pytanie.
Zadarł głowę w
górę jakby chciał zobaczyć gwiazdy.
-Wierzę w nauki
ścisłe, ale trafiłem do drużyny i tak wyszło...
Moje oczy były
zapewne wielkie jak spodki. Był tu z przymusu.
-Nawet nie wiesz jak
mi przykro...-ups, wymknęło się kilka zagubionych słów...
Daniel jeśli nawet
usłyszał to udawał, że nie zaistniały. Zaczynałam go lubić,
był bardziej empatyczny niż się spodziewałam.
-A ty? Jaki kierunek
wybrałaś?
-Emm...
medycyna.-odparłam po chwili wahania. Skrępowana potarłam prawą
rękę. Nagle wspomnienia uderzyły mnie ze zdwojoną siłą.
Wiedziałam, że siedzę obok zupełnie nieznanego mi chłopaka, ale
coś w nim sprawiało, że miałam wielką ochotę opowiedzieć mu o
wszystkim, co dotychczas było tylko moją tajemnicą. Bardzo
pragnęłam poznać i jego sekrety. W ciemnym pomieszczeniu, gdzie
żadne z nas nie czuło się zmuszone do ukrywania prawdziwego
oblicza, byliśmy bezpieczni przed oczekiwaniami świata
zewnętrznego.-Zawsze byłam dobra z biologii i chemii.-dodałam po
chwili.
Uśmiechnął się
przelotnie.
-Ja czułem zawsze
przyciąganie do matematyki i fizyki.
-Czemu, więc nie...
-Nie jesteś mniej
inteligentna niż ja. Chyba rozumiesz „czemu nie”.-przerwał nim
skończyłam, skutecznie mnie uciszając.
Miał rację.
Dobrze rozumiałam „czemu nie”. Ja także miałam dużo swoich
powodów, które przekreślały moje „czemu nie”.
***
Nadal nie mogłem uwierzyć, że od ponad trzech godzin siedzę w
kantorze z najpiękniejszą i najinteligentniejszą dziewczyną na
świecie. Chyba zmienię moje podejście do cudów świątecznych...
Na
początku zdenerwowała mnie swoją nieodpowiedzialnością. Mogłem
się uwolnić z mojej „celi”, w której utknąłem. Otworzyła
drzwi, ale znów pozwoliła im się zatrzasnąć. Potem wpadła na
mnie miażdżąc moje palce u stóp. Jednak, gdy kolejny raz na mnie
upadła z nogą w wiadrze i spojrzałem na nią coś sprawiło, że
moje serce obudziło się po dekadach wegetacji. Nie miałem jej już
za złe, że zatrzasnęła nas razem na ładne kilka godzin. Nie
wiem, czy można wyobrazić sobie gorszą Wigilię niż tą spędzoną
z kimś takim jak ja.
Miała
coś w sobie. Jej melodyjny głos z tym pięknym zabarwieniem
brytyjskiego akcentu. Coraz bardziej ciekawiło mnie, gdzie
dotychczas mieszkała. Może to jej błyszczące w ciemnościach
oczy. Ta tajemniczość, którą w sobie skrywała. Zdawało się, że
zna mnie lepiej niż ja sam. Zdawała się być taka nieświadoma
światła jakim emanowała. Czułem się przy niej odprężony i
spokojny. Miałem ogromną ochotę sprzedać jej kilka moich tajemnic
albo nawet opowiedzieć jej wszystko o sobie. Pragnąłem poznać ją
bliżej.
Siedziała z głową na kolanach i patrzyła na drzwi. Wydawała się
być czymś bardzo pochłonięta.
-Co tu
robiłaś o tej godzinie?-...i w takim stroju chciałem dodać, ale
opanowałem się przed spłoszeniem jej. Kiedy tu weszła nie
wydawała się być odważną i miłą. Miała grymas bólu na
twarzy. Coś co znałem bardzo dobrze. Wewnętrznego rozdarcia i
ciężaru problemów, które ciągną się za człowiekiem przez całe
życie. Jednak teraz wydawała się być bardziej odprężona i
otwarta. Jakby schowek sprawił, że czuła się bezpieczna.
-Moja
przyjaciółka zgubiła tu mój telefon. Chciała uwiecznić jak jej
chłopak zdobywa punkty na charytatywnym meczu koszykówki. Zostałam
na przerwę świąteczną w akademiku, więc pomyślałam, że teraz
nikt nie będzie mi przeszkadzał w...-szukała słowa, które
ukryłoby jej prawdziwy powód spacerowania po pustym
budynku-szukaniu.
Kontemplowałem ciemność przed sobą, a ona wodziła palcem po
kawałku podłogi, który nas oddzielał.
-Czy to
byłoby z mojej strony niepoprawne, gdybym poprosiła cię o
opowiedzenie czegoś o sobie?-zapytała cicho.
Westchnąłem. Bałem się, że w końcu ten temat wypłynie. Jej
głos, to jak o to spytała... Jakby bała się, że narusza jakąś
niewidzialną granicę między nami. Teraz miałem pewność, że
Lauren rozumie mnie bardziej niż ktokolwiek inny. Może mógłbym...
powiedzieć prawdę?
-Chcesz
żebym opowiedział ci o wszystkim czy tylko skrócił to i
owo?-przyglądałem się jak próbuje ukryć się przed mojej bacznym
wzrokiem. Choć było ciemno, wiedziałem, że policzki jej
pąsowieją. Z dziwnego powodu to napełniało mnie nieznanym mi
ciepłem.
-Sądzę,
iż mamy dużo czasu...-szepnęła, spoglądając na mnie
nieodgadnionym wzrokiem, jakby szukała w moich oczach odpowiedzi na
wszystkie nurtujące ją pytania. Byłem ciekaw, czy je znalazła.
Znów
przeciągnąłem po twarzy ręką.
-Dobra,
tylko bez oceniania.
-Oczywiście.-odparła,
przeciągając wyraz z brytyjskim akcentem.
-Kiedy
miałem 14 lat moi rodzice rozwiedli się, ponieważ mój ojciec
zdradzał mamę. Ona została sama ze mną, a jemu dostała się
firma i młoda asystentka. Cóż...sprawiedliwość. Niestety moja
matka bardzo ciężko to przeżyła. Połykała dużą ilość
antydepresantów... aż serce przestało bić. To było 4 lata temu,
jej śmierć była końcem także mojego życia.-zachłysnąłem się
powietrzem i poczułem jej rękę chwytającą moją drżącą dłoń.
Jej dotyk sprawił, że na chwilę znów poczułem to dziwne
przepełniające mnie uczucie, to które towarzyszyło mi, gdy mama
jeszcze żyła. Jakby nic innego się nie liczyło, tylko jej
szczęście, osoby siedzącej teraz obok mnie. Nieznajomej, a zarazem
najbardziej znanej mi osoby. Niesamowite...
-Nie
musisz mówić jeśli to dla ciebie trudne-powiedziała. Gładząc
mnie po dłoni.
-Wiem,
ale chcę tego.
-Rozumiem.
-Mój
ojciec miał teraz łatwy dostęp do życia swojego synka.
Powiedział, że nie sfinansuje mojej nauki jeśli wybiorę
inżynierię. Miałem do wyboru football. Przez te lata życia z nim
w jednym domu, musiałem diametralnie zmienić znajomości,
zainteresowania i styl życia. Chciał bym był głupim, napełnionym
środkami anabolicznymi sportowcem. Ja miałem i nadal mam inne
marzenia. Nie mam już siły tego ciągnąć. Wykładowcy biją się
o mnie bo wiedzą, że jestem tym mądrym, a ja zaliczam rozszerzenia
za plecami ojca, bojąc się jego reakcji, gdy się dowie.
Usłyszałem jej ciche westchnienie, jakby doświadczyła czegoś
podobnego.
-Teraz
każdemu trudno być odważnym...
Zawsze 24 grudnia moja mama przygotowywała mnóstwo przepysznego
jedzenia. Nadal pamiętam ten zapach przepełniający kuchnię, gdy
gotowała. Wiedziałem, że nawet jeśli coś się nie uda to i tak w
jej wykonaniu będzie najlepsze. Tak samo wszystko wyglądało, gdy
miałem 17 lat.
Wstałem wcześnie rano, bo chciałem pomóc mamie posprzątać. Od
trzech lat miała trudności z pamięcią i funkcjonowaniem. Nadal
była tą samą kochającą i życzliwą osobą, co kiedyś, lecz od
jego odejścia coś w niej umarło. Widziałem to w jej oczach
tamtego śnieżnego poranka. Było z nią coraz gorzej ledwo stała
na nogach, lecz dla mnie starała się nadal udawać szczęśliwą.
Gotowała i dzwoniła do wszystkich zaproszonych na kolację. Miała
przyjść ciocia Tessa, wujek Mike, kuzyni Tom i Bill, babcia i
dziadek oraz kilku znajomych z pracy mamy. Wyszedłem na ganek, aby
odśnieżyć podjazd i podwórko.
-Hej
głupku!-usłyszałem za plecami.
Pokręciłem
głową z rozbawienia i odwróciłem się.
-Cześć
Derek.
Klepnął
mnie w plecy i roześmiał.
-Chcesz
coś dla mnie zrobić?-zapytał bełkocząc, znów był pijany.
Zobaczyłem prawie pustą butelkę wódki w jego ręce.
Przestraszyłem się, że moja mama może w każdej chwili nakryć
mnie i Dereka, a trunek na pewno nie poprawiłby jej humoru.
-Stary,
błagam cię jest dopiero 9, a ty już bawisz się w
pijaka?!-szepnąłem.
Roześmiał
się i potknął.
-Możesz
pomóc mi z taką jedną małą...-zaczął coś bełkotać, używając
wielu brzydkich słów, których mama zawsze zabraniała mi używać.
Nawet nie wiedziała, że przyjaźnię się z kimś takim jak Derek.
Wiedziałem, że chciała mnie wychować jak najlepiej, po tym jak
mój ojciec pokazał swoją wartość zostawiając nas, ale niestety
często nie chciała widzieć w innym człowieku więcej niż to było
konieczne. Mój kumpel miał jeszcze gorsze dzieciństwo niż ja.
Jego matka była alkoholiczką i często przyprowadzała mnóstwo
kolegów z którymi spędzała głośne noce. Derek uciekał wtedy z
domu i przychodził do mnie. Razem pomagaliśmy sobie. Był lepszy
niż ktokolwiek inny. Wiedział jak to jest być mną, a nawet moja
mama nigdy nie potrafiła zrozumieć mojego położenia. To dzięki
Derekowi nie stoczyłem się.
-Powtórz.
-Emily
mnie zdradziła z tym dupkiem...-mówił o swojej dziewczynie. Nigdy
za nią nie przepadałem, była pustą cheerleaderką. Derek
potrzebował jakiejś odskoczni i nie zależało mu na lepszych
okazach płci pięknej.
-Z
Bradem?-zapytałem, bo widziałem jak kręci się przy niej kapitan
naszej szkolnej drużyny.
Zachwiał
się i spojrzał mi w oczy. Widziałem w nich rządzę mordu.
Świetnie ten Sterydowy Brad i Plastikowa Emily nie widzą w co się
wpakowali. Jeśli Derek coś postanowi, zwłaszcza zemstę, to nie
odpuści.
-Yeah,
z Bradem Pittem. Ten sukinsyn...zapłaci, a ona...szkoda gadać,
bracie pomóż.
Wiedziałem,
że będę tego żałował, ale to był mój najlepszy przyjaciel i
potrzebował mnie. Twoja mama też cię teraz potrzebuje, pomyślałem.
To była jedna z tych najgorszych Wigilii w moim życiu, ale skąd
miałem wiedzieć, że próbując ratować przyjaciela zniszczę
ostatni most łączący mnie z matką? Racja, nie mogłem wiedzieć.
Musiałem pomóc Derekowi, by nie dopuścić do tego, by zrobił
komuś krzywdę, a w szczególności sobie. Zawsze powtarzam
„musiałem”, ale zawsze wiedziałem, że nie istnieje słowo
„musieć”.
Pomogłem Derekowi wytrzeźwieć i zemścić się na Emily oraz
Bradzie. Obydwoje zostali przyłapani w dość nie korzystnym
momencie swojego życia erotycznego przez matkę Emily, która była
prawdziwą wiedźmą. Oczywiście nadal nie dowiedziała się kto
zadzwonił do niej z ostrzeżeniem dotyczącym jej córki i
niechcianego gościa w jej domu. Dla pewności, że ta dwójka nie
zbliży się więcej do siebie zrobiliśmy im zdjęcia przed
przyjściem matki dziewczyny. Derek wiedział, które okno należy do
jej pokoju. Tego samego dnia, fotografia z niewiadomego powodu
trafiła na stronę internetowej gazetki szkolnej. Od tamtego
niesmacznego wydarzenia Emily znienawidziła Brada, a Brad... on i
tak nie czuł do niej nic więcej niż pociąg seksualny, więc...
Niestety Derek dał ponieść się nastrojowi wygranej i wlał w nas
za dużo alkoholu. Nie wiedziałem jak do tego doszło. Byłem
nieszczęśliwy, on miał dość determinacji, aby mną
manipulować... Nie chciałem wracać do domu, bo wcale nie miało
wyglądać tak idealnie jak w reklamach świątecznych. Tyle kolorów
i szczęścia. Wiedziałem, ze i tym razem nikt nie przyjdzie, a ja
zostanę sam z matką, która uzależniła się od antydepresantów.
Byłem
tym tak przytłoczony, że nie zauważyłem kiedy znalazłem się
odwodniony w szpitalu z zatruciem alkoholowym. Moja mama odchodziła
od zmysłów, a ja stałem się jej zmartwieniem. Zawsze byłem
jedynym mężczyzną, który jej nigdy nie zranił ani nie zawiódł.
Tej nocy to się zmieniło... Nasze stosunki oziębiły się. Mama
zaczęła chorować. Z każdym moim krokiem w jej stronę ona się
cofała. Wiedziałem, że nadal bardzo mnie kocha, lecz to co
widziałem... to co z niej zostawało... ta skorupa, było czymś
okropnym. Aż do jej śmierci próbowałem utrzymać równowagę na
krawędzi obłędu i rozpaczy, potem... spadłem.
Nie
wiem, czy gdybym mógł zmienił bym ten dzień. Zawsze bałem się,
że cokolwiek bym zrobił zraniłoby to któreś z ich- mamę albo
Dereka. Nigdy niestety nie bałem się tego, że najbardziej mogę
ranić siebie.
***
Przez
chwilę siedzieliśmy w ciszy, a ja zastanawiałam się nad tym jak
wiele zmieniło się w moim zachowaniu odkąd weszłam do tego
schowka. Teraz bardziej przypomniałam siebie Przed. Nie wiedziałam,
czy to dobrze. W prawdzie nadal w mojej głowie znajdowało się
mnóstwo sarkastycznych uwag na różne tematy, które mnie dręczyły.
Daniel był taki... niezwykły. Nie był prostolinijny i głupi jak
większość sportowców. Dobrze go rozumiałam, bo sama byłam
aktorką, która grała drugoplanową rolę w swoim życiu.
Wyczuwałam, że ukrywa coś co go złamało. Ja także. Przy nim
czułam jak moje serce przyśpiesza ze szczęścia. Jakby wszystko
czego doświadczyłam nie było ważne, bo był ktoś kto mnie
rozumiał, ktoś kto mógłby mnie naprawić. Chciałam pokazać mu,
że mi zależy. Nie obchodziło mnie, że znam go tylko godzinę.
Siedząc obok Daniela mogłam wszystko. Dzięki niemu poczułam, że
potrafię. Przy nim poczułam..., a to było niezwykłe. Lessie tyle
razy nazywała mnie Królową Lodu, nie miałam do niej pretensji.
Sama się tak czułam. Odpychałam wszystkie uczucia, które kiedyś
ze mną były. Przed... Jednak teraz siedząc obok tego elokwentnego,
inteligentnego, empatycznego, wyrozumiałego chłopaka, który był
przy mnie. Cieszyłam się, że jest ciemno, a on nie widzi mojej
twarzy. Byłam taka szczęśliwa, że mogę go poznać naprawdę, bo
w rzeczywistości zapewne minęlibyśmy się nie zwracając na siebie
uwagi. Stracilibyśmy taką okazję, aby odkryć coś niezwykłego.
Dzięki
niemu obudziłam się.
-Opowiesz
mi o sobie?-zapytał cicho.
Przełknęłam głośno ślinę i kiwnęłam głową. Chciał mnie
zrozumieć, chciał zrozumieć dlaczego go rozumiem.
-Moi
rodzice trochę mnie nie rozumieją. Nie tyle ignorują, co widzą
własne wyobrażenia mnie sprzed czterech lat... Wtedy byłam można
by powiedzieć...-załamał mi się głos i poczułam jak otacza mnie
jego mocne ramię. Westchnęłam zaskoczona i poczułam łzy na
policzku. Żalu i ulgi, jaką poczułam, gdy mnie przytulił.-Byłam
inna. Miła, dobra, uśmiechnięta, ale... złamałam większość
kości śródręcza i nadgarstka prawej ręki. Straciłam, możesz
mnie uznać za wariatkę, ale straciłam wszystko co było dla mnie
życiem. Straciłam, bo ktoś lubił używki.-Przytulił mnie jeszcze
mocniej. Wtopiłam w jego ramiona paznokcie i przycisnęłam twarz do
jego piersi. Zaczęłam głośno szlochać. Ostatni raz płakałam,
gdy miałam 17 lat. Od tamtej pory byłam na tyle zepsuta i
przesiąknięta zgorzknieniem, że nie potrafił uronić ani jednej
łzy. Czy to był jakiś znak?
Słyszałam bicie jego serca, czułam jego ciepły oddech na szyi,
było mi z tym tak dobrze, że niemal zapomniałam o bólu, którego
doświadczyłam.
-Dziękuję-wyszeptałam.
-Dziękuję-odpowiedział.
Choć
byłam cała rozgrzana i pełna adrenaliny, nie chciałam żeby czuł
się niezręcznie, a może to ja czułam się zmieszana moją
otwartością. Nie wiem, przy nim wszystko mi się mieszało.
Odkaszlnęłam i usiadłam na swoje miejsce. Daniel udał, że drapie
się w nadgarstek.
-Gdzie
mieszkałeś zanim zacząłeś studia?-zapytałam szybko.
-W
Bostonie, ale chciałem jak najdalej wyjechać.-powiedział
ironicznie.
Zaśmiałam
się cicho.
-Mamy
ze sobą więcej wspólnego niż mi się wydawało. Ja z tych samych
pobudek wyjechałam z Nowego Jorku.
Trącił
mnie swoją nogą i pokręcił głową.
-Tak
myślałem, że dziewczyna twojego pokroju musiała mieć prywatne
powody, by tu utknąć. Masz swój ulubiony kolor?-zapytał z intrygą
w głosie.
-Tak-powiedziałam
zdradzając znów swój brytyjski-Fioletowy. A ty?
-Niebieski.
Powiesz mi dlaczego tak pięknie mówisz? Czuję się jak w dumie i
uprzedzeniu.-zachichotałam.
-Moja
babcia mieszka w Londynie. Staram się często ją odwiedzać, a ona
uczy mnie piękna tego języka, którym się posługuje.
Poczułam,
że się do mnie przysuwa.
-Nawet
nie wiesz jak mi się podoba.-zadrżałam usłyszawszy jego szept
przy uchu. Dał mi znać, iż jest na tej samej drodze, co ja.
Przysunęłam
się do niego i wyszeptałam zadziornie.
-Mnóstwo
mężczyzn mi to mówi.
Udał
rozczarowanie.
-Czyli
pokazałem, że jednak nie potrafię być elokwentny?
Zaśmiałam
się.
-Powiem
ci, że przez ostatnie cztery lata nie flirtowałam z nikim. Wybacz
mi jeśli będę mało intrygująca oraz wiarygodna.
Przesunął
palcem po mojej dolnej wardze.
-Wystarczy
mi twój piękny głos.
-Och..-wyrwało
mi się, gdy poczułam napływ wspomnień, które przeciążyły mój
stan psychiczny. Zachwiałam się. Odsunęłam od niego znowu
wpadając na szafę. Butelka z wodę uderzyła mnie w głowę, a ja
krzyknęłam.
-Proszę...-wyszeptałam
błagalnie-nie mów tak,to mi przypomina o wszystkim
co...-westchnęłam i zaczęłam się kiwać na piętach skulona.
Daniel
szybko się przy mnie znalazł. Zaczął przepraszać za swój
nietakt, ale skąd miał wiedzieć. Nadal miałam tajemnicę. Nadal
nie naprawiłam siebie. Nadal nie dałam się nikomu zbliżyć.
Wiedziałam, że pozwalanie mu na to może być bolesne, ale chyba
właśnie się zakochałam i to w Wigilijny wieczór, w schowku na
szczotki. Musiałam zmienić swoje życie.
Nadal
pamiętam moje szesnaste święta z rodziną. Byliśmy zamożną
rodziną, więc moja mama nie pracowała. Nasz dom można było
porównywać do willi, a w garażu stały trzy samochody. Wszystko
było błyszczące i kolorowy, jak w reklamach o promocji
świątecznej. Wtedy jeszcze to lubiłam.
W
Wigilię Bożego Narodzenia wyszłam z domu zostawiając mamę
przygotowującą wszystko na wieczór, bo wiedziałam, że nasz
pokojówka pomoże jej lepiej niż rozpuszczona córeczka.
Ubrałam różowy sweterek i przykrótką spódniczkę, bo Rebecca
powiedziała, że na miejscu będzie Rayan. Zeszłam po ogromnych
schodach wyścielonych czerwonym dywanem jak w pięciogwiazdkowym
hotelu. Napawałam się bogactwem wnętrz. Wszystko było dla mnie
idealne.
Przez
chwilę patrzyłam na ogromny fortepian w dużym salonie oraz
skrzypce leżące na nim. Nie mogłam się doczekać kolacji. Byłam
taka próżna... Bardzo kochałam moją rodzinę, ale bogactwo, które
mnie otaczało psuło mnie. Lauren-cudowna, rodzinna, uczynna,
inteligentna, pracowita, piękna, bogata, Przewodnicząca Samorządu
Szkolnego, angażująca się we wszystkie imprezy... Kiedyś byłam
tą dziewczyną.
Przeszłam przez ogromne podwórko i wsiadłam do taksówki. Rebecca
mieszkała na drugim końcu miasta, ale stosunkowo szybko znalazłam
się na jej podjeździe. Jej dom był piękny, lecz nie dorównywał
mojemu. Byłyśmy z tych samych sfer, dlatego uważałyśmy, że
musimy się „przyjaźnić”. Dzisiaj miała być impreza
zorganizowana przez nią. Wywnioskowałam, że zaprosiła większość
kumpli ze szkoły, bo cała ulica była zastawiona przez samochody.
Głośna muzyka wypływała z budynku i słychać było krzyki
nastolatków. Uśmiechnęłam się radośnie, powoli weszłam do
domu.
Rabecca wpadła na mnie pijana.
-Cześć
kochana!
Skrzywiłam
się. Myślałam, że to impreza bez alkoholu. Byłam grzeczną
dziewczynką choć pustą.
-Hej
mówiłaś, że to kameralny wieczór.
Roześmiała
się głośno.
-Rzeczywiście
jesteś głupią suką. Rayan miał rację.
Opadła
mi szczęka. Nagle zobaczyłam moją przyjaciółkę z zupełnie
innej perspektywy. Zobaczyła mój wzrok i powiedziała:
-Nie
mów, że jesteś tak ślepa, by tego nie zauważyć. Rayan woli
mnie, a ty jesteś tylko bogata.
Poczułam
palące łzy na policzku. Teraz zrozumiałam w jakim błędzie żyłam.
Oni wszyscy „lubili” mnie, bo miałam pieniądze.
Wybiegłam
z domu zderzając się z Rayanem, który zanosił się śmiechem.
To było
Przebudzenie ze snu, który sama na siebie nasłałam. Teraz
zobaczyłam jaka byłam biało-czarna, prostolinijna, byłam tak
bardzo pusta w środku. To doświadczenie pozwoliło mi zmienić się
na lepsze. Znienawidziłam Rebeccę i Rayana oraz innych pokroju tej
dwójki. Zajęłam się swoją pasją, która mnie całkowicie
pochłonęła, a każde święta przypominały mi, że nie mogę
przestać pracować nad swoim talentem. Dzięki tej parze, która
złamała mi po raz pierwszy serce przejrzałam na oczy, ale także
zamknęłam się na świat inny niż mój. Nadal byłam sobą, lecz
coraz częściej stawiałam na pierwszym miejscu pracę, nie
przyjaciół.
Tego
dnia lśniłam. Rodzina stwierdziła, że w tym roku mój występ dla
nich był niezwykle profesjonalny. Oni także zaczęli mnie wspierać
w moich dążeniach do doskonałości.
Nie
wiem, czy chciałabym, aby ten wieczór nigdy się nie wydarzył.
Przecież był przepustką do lepszego świata, przestałam być taka
zadufana w sobie i swoim bogactwie. Niestety gdybym wiedziała ile
stracę przez to co zapoczątkowała ta Wigilia, gdybym wiedziała co
stanie się dwa lata później...
Nie
wiedziałam, że już złamane serce można bardziej pokruszyć.
***
Przestraszyła mnie i to nie na żarty. Powiedziałem coś, co
musiało jej przypomnieć poprzednie życie. Coś, co powiedział
ktoś, kto musiał ją skrzywdził. Chciałem sobie za to przywalić.
Jak mogłem się tak zagalopować? Straciłem dla niej głowę.
Czułem coś czego dawno już nie czułem. Gdy jej dotykałem ona
drżała, a gdy ona coś mówiła ja się rozpływałem. Chyba...
chyba się w niej zakochałem. Boże nigdy nikogo nie kochałem,
prócz mojej matki. Nie wiem, czy jestem w tym dobry. Boję się
tego, iż mogę zrobić coś nie tak. Boję się, że ją skrzywdzę,
ale to co czuję jest tak silne... Nie potrafię wyobrazić sobie
życia bez niej. Jak to możliwe, że dopiero teraz ją spotkałem?
Szybko się uspokoiła i zaczęła pytać mnie o różne rzeczy.
Wkrótce siedzieliśmy oparci o siebie, rozmawiając jak nakręceni.
Po kilku godzinach znaliśmy wszystkie swoje tajemnice. Wiedziałem
już, że lubi nosić tenisówki, nucić pod prysznicem, używa tylko
truskawkowego balsamu, uwielbia naleśniki, kocha psy, bieganie jest
jej pasją, nie przepada za wysportowanymi chłopakami ( powiedziała
mi, że ja jestem zupełnie inny i nie zaliczam się do tej grupy),
nie może jeść pomarańczy, ponieważ grozi jej wstrząs
anafilaktyczny, lubi spać w wykrochmalonej pościeli (wolałem nie
wyobrażać jej sobie śpiącej w łóżku), wyznała także, iż od
zawsze chciała ubierać się jak rockmeni.
Dużo
się śmialiśmy. Wypiliśmy jedną czwartą butelki wody, a jej
zaczęły opadać powieki. Zdjąłem bluzę i rozłożyłem ją na
zimnej podłodze. Skuliła się przy mnie i wyszeptała:
-Często
miewam koszmary i potrafię krzyczeć przez sen. Chciałam żebyś
wiedział.
Zacisnąłem
pięści. Kto mógł jej to zrobić.
-Czy
jeśli opowiem ci co mnie zniszczyło, czy...-zacząłem.
Odwróciła
się do mnie.
-Czy to
szantaż?-spytała.
Skrzywiłem
się.
-Przepraszam
nie chciałem, aby tak to zabrzmiało.
Patrzyliśmy
na siebie długo, aż ona znów przytuliła się do mnie. Westchnęła.
-Nie
przepraszaj, musimy to zrobić. Zgadzam się na ten układ, ale nie
zmuszam cię do niczego.
Ta
dziewczyna była bardziej odważna niż ja.
Niechętnie
wróciłem pamięcią do tamtego dnia.
Był
24 grudnia rok po śmierci mamy. Leżałem na łóżku w moim pokoju.
Wiedziałem, że za godzinę mam trening. Mój ojciec miał swoją
tradycję, w święta wysyłał swojego zwyrodniałego syna na
treningi, na których zostawałem cały dzień. Ze swoją nową
rodziną, czyli piękną nową żoną i synem młodszym ode mnie o
dwa lata, któremu pozwalał decydować o swoim życiu. Spędzał
szczęśliwe chwile, gdy ja przeżywałem piekło. Dziś miało być
jeszcze gorzej.
Byłem
przy drzwiach prowadzących na zewnątrz, gdy Jack zablokował mi
przejście. Westchnąłem wiedziałem, że nie będzie dziś miło.
Ten młody wilk lubił się nade mną pastwić choć wiedział, iż w
każdej chwili mogę go zabić. Byłem starszy i silniejszy, lecz on
miał po swojej stronie ojca, a jemu nie zależało na mojej
egzystencji.
-Odsuń
się.-powiedziałem tracąc cierpliwość.
Zamlaskał
językiem.
-Ojej
czyżby śpiąca królewna znów wstała nie z tej nogi.
Wyobraziłem
sobie jak skręcam mu kark. Ta myśl dawała mi żyć w tym piekle.
-Spadaj
jeśli chcesz nadal cieszyć się swoimi krzywymi kończynami.
Zmarszczył
czoło, a ja widziałem jak mechanizm jego wyimaginowanego mózgu
rozszyfrowuje moje słowa. Nigdy nie należał do inteligentnych.
Ojciec wściekał się na mnie właśnie dlatego. Nie chciał, aby
czarna owca, która odziedziczyła mózg, przewyższała jego
ukochanego synka. I za to tak bardzo ich nienawidziłem. Nie mogłem
robić tego co kochałem.
-No
biegnij poskarżyć się tatusiowi.-perfekcyjnie udałem jego głosik.
Minąłem
go i wyszedłem bez słowa.
-Wiem o
twoich pieniądzach!-krzyknął za mną. Zatrzymałem się
gwałtownie. Zacisnąłem pięści. Ten gnojek działał mi na nerwy,
ale to było już za dużo. Odwróciłem się i zapragnąłem zatłuc
go do nieprzytomności.
-Odwal
się. Nie pchaj nosa nie w swoje sprawy, dzieciaku.-odwarczałem.
-Czyżby?
Co już nie jesteś taki pewny siebie? Ktoś chowa dwa tysiaki pod
materacem bez wiedzy ojca. Nie powiedziałeś mu o spadku po tej
zapchlonej matce i o twoich oszczędnościach, a te podania do
colegu? Zmieniłeś kierunek? Ojciec kazał ci iść do drużyny, a
nie do kółka kujonów.-grzebał mi w pokoju i mnie szantażował!-Cóż
nie powiedziałem mu jeszcze o tym, ale to tylko kwestia czasu oraz
twojej zapobiegliwości.-rozejrzałem się, nikogo nie było, jego
matka poszła po zakupy, a ojciec miał wrócić za niecałe pół
godziny.
-Nigdy
nie nazywaj tak mojej matki, ty sukinsynie!-krzyknąłem i rzuciłem
się na niego. Okładałem go pięściami, aż jego twarz była cała
we krwi. Pobiegłem szybko na górę do mojego pokoju. Spakowałem
pieniądze i podania do szkoły. Zadzwoniłem po Dereka i
powiedziałem mu, gdzie je ukryłem. Chciałem, aby przechował je do
czasu aż stąd wyjedziemy. Schowałem je w naszym starym domku na
drzewie kilkaset metrów od posiadłości ojca. Wiedziałem, że mogę
nie przeżyć tego dnia. Jack zdążył już zadzwonić po ojca. Stał
w kuchni. Jack leżał na kanapie i jęczał, gdy matka doprowadzała
go do porządku.
-Nie
złamałem nosa, spokojnie przeżyjesz o ile przestaniesz być takim
dupkiem.-poczułem silną rękę, która chwyciła mnie za szyję,
odcinając mi dopływ powietrza.
Zobaczyłem
jego wściekłą twarz. Uderzył mnie w twarz.
-Śmiesz
grozić swojemu bratu?!
-On nie
jest moim bratem!-wycharczałem.
Przyłożył
mi jeszcze raz. Nie miałem siły, walczyć przegrałem już dawno
temu.
-A ty
nie jesteś moim ojcem!-krzyknąłem ostatkiem sił. Słyszałem jak
jego żona płacze cicho, a Jack mdleje ze strachu, współczułem
tej dwójce, nie wiedzieli w co się wpakowali. Ojciec już przed
swoim odejściem był agresywny.
-Jesteś
nic nie wartym gnojkiem, synalkiem mamusi. Nie masz za grosz
szacunku. Jesteś...
Słuchałem
tego, ale już się wyłączyłem. Nie czułem bólu. Wiedziałem, że
niedługo mogę umrzeć. To był pierwszy raz jak podniósł na mnie
rękę. Dotychczas tylko krzyczał. Nie czułem strachu. Cieszyłem
się, że znów zobaczę mamę, ale wtedy on mnie puścił.
Zobaczyłem strach na jego twarzy. Czyżby przestraszył się samego
siebie?
Tego
wieczoru wyrzucił mnie z domu i szukał pieniędzy, o których
powiedział mu Jack. Nie znalazł ich, lecz postawił mi ultimatum.
Mogę nie wracać do jego domu, gdy wybiorę drużynę i nie wniosę
oskarżenia, zresztą kto by mi uwierzył. Nie miałem wyboru. Złamał
mnie.
Derek
wyjechał razem ze mną do Seattle. Akademik stał się moim domem i
choć złamałem przysięgę dotyczącą kierunku moich studii, nie
bałem się. Żyłem otępiały. Wegetowałem przed śmiercią.
Tamtego dnia byłem bardzo blisko. Byłem szczęśliwy, że to się
skończy. Nie chciałem patrzeć na twarz, która nienawidziła mnie
za to, że przypominałem kogoś kogo zabiła. W głębi cieszyłem
się, iż tego potwora niszczą wyrzuty sumienia. Ale czy nie byłem
taki sam? Czy to nie przeze mnie moja matka nie żyła?
Ten
dzień był najgorszym w moim życiu. Noc spędziłem na cmentarzu,
przy grobie mojej matki. Chciałem żyć w innym świecie. Chciałem
znaleźć nadzieję.
Chciałem cofnąć czas i wszystko zmienić, lecz teraz poznawszy
Lauren byłem pewien, że tak miało być.
***
Nie
mogę uwierzyć w to, co przed chwilą mi powiedział. Moje serce
ściska ogromny ból, a po policzku cieknie łza. Przytulam się do
niego.
-Przykro
mi. Na prawdę bardzo mi przykro-mówię cicho.
-Wiem.-odpowiada.
-To co
przeżyłeś było okropne, ale myślę, że powinieneś postawić
się ojcu i żyć. On nie może cię kontrolować. Nie w taki
sposób. Musicie porozmawiać. Wiem, że to dla ciebie trudne po tym
co ci zrobił, ale sądzę, iż on... wini siebie za śmierć twojej
mamy, a ty... przypominasz mu ją i dlatego przelewa tłamszoną
złość. Nie powinien. To mogło skończyć bardzo źle. Warto
porozmawiać z policją jakoś to wszystko wyprostować. Musisz żyć
wolny, bez tego wszystkiego. Masz do tego pełne prawo, a twoja mama
na pewno cię nie nienawidziła. Kochała najbardziej na świecie. Po
prostu jej nie miał kto pomóc, ale ty masz mnie.-nie mogę
uwierzyć, że tyle słów wypłynęło z moich ust. Patrzę mu
prosto w oczy. Nareszcie widzę w nich spokój i ulgę. Nie byłam
świadoma mocy mojej szczerości.
Przytula
mnie mocno.
-Nie
wiem, czy jest w tym sens. On nie rozumie, nie słucha i może mnie
zabić.-mówi z bólem.
-Mówiłeś,
że to był jednorazowy wypadek. Jeśli porozumiesz się z policją i
wytłumaczysz, co i jak się stało... Na pewno jest w tym sens, bo
robisz to, po to, aby być wolnym od całego tego ciężaru.
Wzdycha
i chce zaprzeczyć, ale przerywam mu:
-Pomogę
ci. Razem damy radę. Wierzę w to, a ty?
Patrzy
mi w oczy.
-
Wierzę. Dziękuję. Uwolniłaś mnie Lauren.
Uśmiecham
się.
-Teraz
moja kolej...-drżę.
Daniel
już chce mi przerwać, ale nie ma czasu.
-Jestem
pewna. Muszę w końcu to zrobić.
Moja
osiemnasta Wigilia. Wracałam późnym wieczorem do domu. Byłam na
przesłuchaniu w nowojorskiej filharmonii. Zdobyła miejsce na
uczelni. Dałam radę. Uśmiechałam się od ucha do ucha. Moja mama
będzie w niebo wzięta od lat podziwiała moją perfekcyjną grę na
fortepianie i skrzypcach oraz mój niezawodny głos. Ciężko
pracowałam, a teraz zostałam doceniona. Miałam zacząć moją
solową karierę muzyczną. Byłam taka szczęśliwa...
Było
zimno wszędzie leżał śnieg. Ulica opustoszała, a dwie przecznice
dalej znajdował się mój dom. Cała w skowronkach nie zauważyłam
grupki pijanych chłopaków. Przeszłam obok nich, ale któryś
chwycił mnie za rękę. Poczułam smak strachu. Zimny dreszcz
przeszedł po moich plecach. Próbowałam się wyrwać. Niestety on
był silniejszy. Odwróciłam się do niego, a moje oczy rozszerzyły
się w niemym szoku.
-Rayan...?!-O
nie!, krzyczał głos w głowie, to nie wygląda na miłe spotkanie
towarzyskie.
Zaśmiał
się razem z chłopakami obok.
-Lauren
kopę lat, co tu robisz sama...-zadrżałam ze strachu-...o tak
późnej porze?-zawtórował mu śmiech kumpli.
Próbowałam
nie okazywać zaniepokojenia. Uniosłam brodę do góry. Bez paniki,
powtarzałam w kółko.
-Rayan
jesteś pijany i obydwoje wiemy, że nie chcesz mieć kłopotów...
Przyciągnął
mnie do siebie, prawie wyrywając mi rękę ze stawu. Poczułam jak z
nerwów się pocę i jest mi gorąco.
-Zamknij
się szmato. Zdążyłaś mnie już zniszczyć!-wysyczał mi do ucha.
Jego
kumple szydzili ze mnie, popychali, drwili... czułam jak kulę się
w sobie. Tak bardzo się bałam. Chciałam tylko wrócić do domu.
-Masz
szczęście, że wystarczy mi tylko twój głos.-uśmiechnął się
jak obłąkany i przewrócił mnie, jednym uderzeniem w twarz, na
śnieg-Tylko głos.
Słyszałam tylko ciężkie, oszalałe bicie mojego serca. Tak bardzo
się bałam. Chciałam tylko wrócić do domu. Nie wiedziałam, że
to nie koniec mojego cierpienia. To był tylko przedsmak najgorszego.
Rayan podniósł butelkę po wódce, którą upuścił przy szarpaniu
się ze mną. Zamachnął się i uderzył. Usłyszałam straszny
trzask. Moja prawa dłoń wybuchła ogniem, zaczęłam krzyczeć.
Chłopak uciekając, zmiażdżył ją ciężkim butem. Widziałam
nienawiść w jego oszalałych oczach. Dlaczego, szeptałam, nie,
nienienienienienie, NIE! Tak bardzo się bałam. Chciałam tylko
wrócić do domu...
Ból
rozrywał moją dłoń, ale w środku w moim sercu szalała rozpacz.
Czarna, nieokiełznana... wiedziałam co to dla mnie znaczy. Koniec
marzeń, kariery. Koniec wszystkiego z czym wiązałam przyszłość.
Koniec mojego życia. Nie miałam nic więcej poza muzyką. Nic. Ból
nie opuszczał mojego serca. Nic już się nie liczyło. Nic. Byłam
niczym...
Chciałam cofnąć ten dzień zawsze miałam nadzieję, że to zły
sen, że zaraz się obudzę i będę mogła znów zagrać na
ukochanym instrumencie. Niestety, nic nie pozostało.
Moja
rodzina nie ułatwiała mi powrotu do dawnego życia. Naciskali.
Nakłaniali. Chcieli mnie taką jaką byłam. Chcieli bym znów
grała, ale choć byłam w pełni sił nie potrafiłam. Wiedziałam,
że tamtego dnia wszystko przepadło. Straciłam to bezpowrotnie. Nie
chciałam do tego wracać. Bałam się, a moi bliscy tego nie
rozumieli. Bałam się, że to nie będzie już tak samo idealne, że
moja gra będzie koślawa, przez nieumiejętną, słabą rękę. Nie
chciałam tego słyszeć, bo czułabym żal i tęsknotę za tym, co
było kiedyś. Tego bym nie zniosła, więc uciekłam od nich
wszystkich jak najdalej.
Kiedyś chciałam wymazać ten dzień, ale teraz, gdy patrzę w ufne
oczy Daniele, nie pragnę już tego. To zdarzenie doprowadziło mnie
do niego. Zmieniłam się na lepsze. Zobaczyłam świat, którego
unikałam. Zdobyłam przyjaciół. Odszukałam spokój. Znalazłam
miłość swojego życia.
***
Czuję
jej ból. Widzę wszystkie zdarzenia tamtego wieczoru w jej oczach.
Nie wyobrażam sobie jak bardzo musiało ją to złamać. Jak trudno
było bez wsparcia. Bez zrozumienia... Ale ja ją rozumiem. Ja ją
kocham.
-Nawet
nie wiesz jak mi przykro.
Płacze
cicho.
-Hej,
przestań płakać. Wylałaś już zdecydowanie za dużo łez, a jak
spotkam tego drania zabiję go własnymi rękoma. Wiem, że straciłaś
coś najcenniejszego na świecie, ale to tylko ręka. Wiesz, że
dałabyś radę, tylko nie chcesz. To ty to wybrałaś, świadomie.
Możesz zrobić w życiu mnóstwo rzeczy. Nie straciłaś marzeń, po
prostu na chwilę przestałaś dążyć do celu.
Pokiwała
głową, pociągnęła nosem.
-Wiem,
tylko czekałam aż ktoś mi to powie. Mogę nadal dobrze śpiewać,
mogę zostać lekarzem, mogę nadal żyć z muzyką. Skupiłam się
na tym, że się zepsułam.
-Musisz
porozmawiać z rodziną. Wyjaśnić,wytłumaczyć, powiedzieć jak ty
to widzisz...-chciałem mówić dalej, ale ona wdrapała się na moje
kolana i przystawiła swój palec do moich warg.
-Cicho,
terapeuto.-zaśmiała się-Wiem, co mam robić i ty też, a teraz
trzeba coś sobie powiedzieć. W tę dość niesamowitą, cudowną
noc.
Siedzę
oszołomiony. Nie wiem co mam robić. Pierwszy raz w życiu mam wodę
zamiast mózgu. Mogę tylko jej dotykać i myśleć jak bardzo ją
kocham, ile czekałem na nią...
-Kocham
cię.-mówi szeptem-Jesteś najlepszym, co mnie spotkało w życiu.
Moją pomocą, której tak bardzo potrzebowałam. Nawet nie wiesz...
Och! Jesteś idealny! Chcę zostać z tobą aż po kres wieczności.
Przyciąga
mnie, ale ja przytrzymuję ją.
-Nie.-widzę
zdezorientowanie w jej pięknych oczach-To ja cię kocham. Najmocniej
na świecie. To ty jesteś idealna. Bardzo cię potrzebowałem. Żeby
zrozumieć, że jednak mam jakąś wartość, że mogę żyć tak jak
dawniej. Nawet nie wiedziałem, że potrafię czuć to wszystko, co
teraz czuję. Jesteś moim światłem, nadzieją. Kocham cię.-szepczę
jej do ucha.
Widzę
łzy na jej policzku. Scałowuję je szybko.
-Kocham
cię.
-Kocham
cię...
Przyciąga
mnie do siebie i całuje. Wszystko wokół zaczyna się kręcić.
Jest niesamowita, myślę. Jej ciepłe drżące wargi na moich. Jest
moim cudem. Nie możemy przestać się całować. Leżymy w schowku i
nie możemy się od siebie oderwać. Nie miałem pojęcia, iż całe
życie czekałem na coś takiego. Nie mogę uwierzyć, że dostałem
to na wieczność. Że dostałem ją.
-Jesteś
moim najlepszym prezentem bożonarodzeniowym.-szepczę.
Zaczyna
chichotać, ja razem z nią.
-A ty
moim.
***
Leżymy
wczepieni w siebie na podłodze składzika ze szczotkami. Wchodząc
tu nawet w najśmielszych marzeniach, nie wyprodukowałabym takiego
scenariusza wydarzeń tej nocy. Jego usta przy moich, palce
splecione, jego ciepły oddech... Ideał. Dwoje skrzywdzonych ludzi
znalazło sens swojego istnienia. Nie mogę w to uwierzyć. Nie mogę
uwierzyć w to, że czekałam na te pocałunki tak długo. Nie mogę
uwierzyć, że dostałam go na całą wieczność, że on mnie chce.
-Daniel...
-Tak,
Lauren?-pyta uśmiechnięty.
-Ładne
imię.-mówię cicho, przytulając go.
Uśmiecha
się.
-Na
wieczność?
-Na
wieczność.
-Nawet
ja te drzwi się otworzą?
-Nawet
jak te drzwi się otworzą.-byłam taka spokojna. To było dobre
uczucie.
-Nawet
jak w pełni zobaczysz moją twarz?
-Oczywiście.
Nie obchodzi mnie twój wygląd.-mówię rzeczowo-No dobra może
trochę.
Zaczynamy
się śmiać.
-Trzymam
cię za słowo.-mówi.
-A ja
ciebie.
Wzdycha
i przysuwa mnie do siebie.
-Najlepsze
święta w moim życiu.
-Tak,
najlepsze święta na całym bożym świecie.-odpowiadam. Zasypiamy.
Budzi
mnie ostre światło. Mrugam oczyma, aby przyzwyczaić się do
jasności. Daniel wstaje powoli ze mną w swoich ramionach. Patrzymy
na otwarte drzwi schowka. Stoi w nich Lessie i jakiś chłopak.
Pewnie Derek, najlepszy przyjaciel Daniela. Patrzymy zdezorientowani
na woźnego i tą dwójkę, a oni na nas. Czuję, że zaczynam się
rumienić, w końcu leżę wtulona w nieznajomego. Wiem jak może to
zostać odebrane. Lessie spogląda na moje nogi. O nie...
-Ha!
Mówiłam, że zadziałają! Ha! Lauren Ruby McLay ostatni raz mnie
wyśmiałaś!-zaczyna tańczyć jakiś dziwny taniec.
Razem z
Danielem zaczynamy się śmiać.
-O co
jej chodzi?-pyta roześmiany.
-Później
ci wytłumaczę.-zerkam na niego. Jest szeroki w ramionach,
wysportowany. Ma czuprynę orzechowych włosów, które sterczą we
wszystkie strony jakby nie znały pojęcia „grawitacja”. Ma
szorstkie, ale ciepłe dłonie, bardzo duże. I te oczy... takie
głębokie, piękne, zielone jak łąka po deszczu. On także
przygląda się mnie. Widzę uśmiech błądzący na jego ustach.
Czuję jak rozbiera mnie wzrokiem. Rumieniec wypływa na moją twarz.
Niemal zapomniałam o naszych widzach.
-Jak
się tu znaleźliście?-pyta zszokowany Robert.
-Drzwi
się zatrzasnęły.-odpowiada Daniel nie patrząc na niego. Wlepia
wzrok w nasze splecione dłonie. Widzę uśmiech na jego twarzy. Jest
taki szczęśliwy. Ja także.
-Ale
jak...?-Robert drąży.
-Czy to
ważne? Drzwi są wadliwe i... tak... po prostu... no wiesz.-mówimy
z Danielem.
-Dzieciaki,
ale te drzwi są normalne. Dobrze, że wasi koledzy zorientowali się,
że coś jest nie tak.-mówi znudzony woźny.
-Ale...
to nie możliwe. Przecież wczoraj nie mogliśmy się wydostać.-mówię
zdenerwowana.
-Wiedziałam!-piszczy
Lessie-To przeznaczenie. To Cud Bożonarodzeniowy!!! Wiedziałam,
dlatego przyjechałam. Wróciłam dziś rano, bo nie odpowiadałaś
na maile. Wiedziałam, że prędzej trzęsienie ziemi, by cię
uciszyło.
Uśmiecham
się.
-Stary,
ale jazda. Wow. Ten schowek jest magiczny ja też się w nim schowam
i znajdę dziewczynę.-śmieje się Robert.
-Tak
jakoś wyszło.-mówi Daniel-Może rzeczywiście to przeznaczenie...
Patrzy
na mnie tymi pięknymi oczami.
Widzę
w nich miłość.
Miłość.
12
miesięcy później...
Siedzę na kolanach Daniela, w parku. Przyjechaliśmy do Nowego
Jorku. To nasza pierwsza wspólna Wigilia. Tyle się zmieniło przez
ostatni rok...
Patrzę na nasze splecione palce. Uśmiechamy się. Daniel w końcu
się odważył i porozmawiał z ojcem. Policja przesłuchała
wszystkich świadków zdarzenia, ale mój chłopak nie chciał, aby
jego tata siedział w więzieniu. Udali się razem na terapię. Może
nie darzą się miłością, ale widać jak opuszczają ich wyrzuty
sumienia, które zawzięcie pielęgnowali. Wszystko zmierzało w
dobrym kierunku. Daniel wybrał marzenia, nie strach.
Natomiast ja, przestałam być zamknięta w swoim bólu.
Powiedziałam mamie jak bardzo boli mnie jej nadzieja. Doszłyśmy do
porozumienia. Oczywiście nie obeszło się bez łez, ale to były
dobre łzy. Łzy radości. Wybrałam dodatkowy kierunek na studiach.
Daniel mnie namówił i spędzał ze mną całe dnie przy
fortepianie. Nie zawsze spotkania z muzyką kończyły się dobrze.
Często byłam wściekła na siebie i świat, ale on siedział obok
mnie i skutecznie uleczał moje rany. Nie wiem, jak mogłabym istnieć
bez niego. Nie potrafię sobie tego wyobrazić.
-Lauren?
Uśmiecham się i przytulam do niego.
-Tak, Danielu?-odpowiadam, czując na policzku jego oddech.
-Kocham cię.
Przeczesuję jego włosy i patrzę w cudowne oczy.
-A ja kocham ciebie.
Całuje mnie słodko i spogląda w gwiazdy.
-Jesteś najjaśniejszą gwiazdą.
Przytulam się do niego i wdycham jego zapach.
-Odnalazłam mój dom.-odpowiadam.
Obydwoje czujemy spokój i ulgę, którą odnaleźliśmy po latach
poszukiwań. Nauczyłam się wiele, ale to właśnie miłość
nauczyła mnie, iż nigdy nie powinniśmy tracić nadziei. Nawet w
najciemniejszą, najbardziej pochmurną noc, można znaleźć
gwiazdę. Trzeba tylko wierzyć...
Komentarze
Prześlij komentarz
Każdy komentarz i obserwacja wywołują uśmiech i niezwykle motywują.
✓ Komentarze wulgarne są od razu usuwane.
✓ Przyjmuję jedynie konstruktywną krytykę.
✓ Zostaw link do swojego bloga - chętnie poczytam.
✓ Nie bawię się w rzeczy typu: obserwacja za obserwację. Ale jeśli twój blog mi się spodoba - zaobserwuję.
✓ Jeśli komentujesz, zrobię to na pewno u ciebie.