Przejdź do głównej zawartości

"Schowek Cudów" - świąteczne opowiadanie


Witajcie!
Nie przedłużając, chciałabym życzyć Wam wszystkiego dobrego w Nowym Roku i zapraszam na opowiadanie autorstwa Rosie :)


Schowek Cudów

Była godzina 16:30. 24 grudnia. Tak, tak Wigilia. Niestety ja nie miałam szczęścia i nie spędzałam jej w domu przy choince i dźwiękach przereklamowanych kolęd. Od 2 lat wymigiwałam się od przyjazdu do domu na święta. Moi rodzice mieszkali na drugim końcu USA, a bilety na samolot co roku były zdecydowanie za drogie. University of Wachington w Seattle, tak oddalonego od Nowego Jorku na ile to możliwe, wybrałam nie przez przypadek. Przez całe dwa semestry nauki miałam mnóstwo wymówek, by zostać w akademiku. To był dobry wybór. No dobrze... to był łatwiejszy wybór. 

 
Niestety zamiast samotnie zajadać się czekoladowymi lodami, oglądając po raz setny „Holiday” na DVD byłam zmuszona do spaceru po budynku uniwersyteckiej hali sportowej. Moja najlepsza przyjaciółka, Lessie pożyczyła mój telefon, aby nagrać jak jej chłopak rzuca do kosza piłką na świątecznym meczu charytatywnym, niestety jak to ma w zwyczaju, gdzieś ją zapodziała. Ma szczęście, że jestem dziś w dobry humor. Szkoda tylko, że mam pół godziny do zamknięcia kompleksu, muszę szybko znaleźć zgubę.
Spojrzałam w dół na swoje stopy w starych, czarnych conversach i czerwonych dresach w renifery. Uśmiechnęłam się lekko na ich widok. Lessie dała mi je przed wyjazdem, na przerwę świąteczną do domu, mówiąc: „Zobaczysz te renifery sprawią, że znajdziesz najprzystojniejszą miłość swojego życia.”, Gdy to powiedziała zaczęłyśmy się śmiać bez opamiętania. Wszyscy na stacji kolejowej patrzyli na nas jak na wariatki. Jeszcze raz ją uściskałam, a ona dodała z uśmiechem Grincha: „Co do tych dresów, to tak było napisane na metce. Jak wrócę opowiesz mi, czy działają jak należy.” Oczywiste jest to, że jej nie wierzę. Lessie ma w zwyczaju bredzić od rzeczy o magicznej miłości niczym z książek. Ja jestem bardziej przyziemną i zgorzkniałą dziewczyną.
Zapięłam szarą bluzę, którą nasadziłam szybko na koszulkę z podobizną Kota z Cheshire i założyłam ręce na piersi, by się ogrzać. Czyżby już wyłączyli ogrzewanie? Doszłam do najrzadziej odwiedzanej części budynku i skręciłam w prawo. Nagle usłyszałam jakieś odgłosy dochodzące zza odległych drzwi we wnęce na końcu korytarza. Jakby ktoś coś wywrócił. O tej godzinie nikogo nie powinno już tu być. Mnie także. Nie, musiałam się pewnie przesłyszeć. Szłam dalej korytarzem, ale gdy minęłam drzwi schowka usłyszałam ciche westchnienie. Ktoś tam jest! Nieco wystraszona swoim odkryciem podeszłam do wnęki. To pomieszczenie łatwo było nie zauważyć. Sprawdziłam, czy nikt nie stoi na korytarzu i chwyciłam za klamkę. Z trudnością otworzyłam drzwi, wetknęłam głowę do środka, lecz mimo to nikogo nie dostrzegłam, do środka wpadało zbyt mało światła. Weszłam powoli.
-Halo?-szepnęłam.
Puściłam klamkę i weszłam w głąb pomieszczenia. Nagle potknęłam się o coś twardego. Upadłam na podłogę. Tak przynajmniej myślałam, ale ta podłoga była jakaś taka ciepła.
-NIE! DRZWI!-usłyszałam przerażony szept na policzku.
Zaskoczona, a zarazem przerażona odskoczyłam jak poparzona od tajemniczej postaci. Niestety zaplątałam się w szczotki i miotły, a one runęły z głuchym łoskotem na podłogę. Czym prędzej dopadłam do drzwi, które zamknęły się ze zgrzytem. Nie, one się nie zamknęły tylko zatrzasnęły przed moim nosem. Szarpnęłam za klamkę, ale to nic nie dało. Zaczęłam walić w nie pięściami, ale w rezultacie stłukłam sobie palce i znów potknęłam się wpadając na wiadro. Wróciłam do punktu wyjścia, czyli leżenia na tajemniczym nieznajomym. Usłyszałam męski jęk:
-Auć-próbował się poprawić na podłodze, by wrócić do pozycji siedzącej, ale przeszkadzałam mu w tym. Wymacałam ręką ścianę (pomijam oczywiście moje niefortunne przesuwanie ręką po jego muskularnych ramionach, nosie i włosach) i podparłam się, aby usiąść obok niego. Odgarnęłam z twarzy zagubione kosmyki czarnych włosów które wymknęły się z niezobowiązującego koka, którego związałam przed trafieniem tutaj. Powoli mój wzrok zaczynał przyzwyczajać się do panujących w schowku ciemności. Obok mnie stała niewielka szafa, na której poustawiano wiadra, szufelki i środki do czyszczenia. Natomiast po lewej były szczotki, mopy i miotły, które porozrzucałam i teraz leżały na nogach nieznajomego. Było to bardzo małe pomieszczenie, w którym ledwo mogłam wyprostować nogi. Jednak było tu okno, bo blask księżyca oświetlał nasze stopy. Wstałam i dopadłam do framugi. Szarpnęłam. Nic się nie stało. Zresztą i tak zmieściłby się w nim tylko mały króliczek wielkanocny, którego zapewne zobaczę, gdy znajdą tu moje martwe ciało. Jęknęłam zniechęcona.
-To na nic. Siedzę tu od dwóch godzin i uwierz próbowałem wszystkiego.-usłyszałam w odpowiedzi.
Opadłam na podłogę obok niego.
-Dwie godziny?! Jak to się stało, że się tu znalazłeś? Nie masz telefonu?! Czy ktoś wie, że tu jesteś?!-no nie, dostałam słowotoku.
Zaśmiał się cicho, ale nie z rozbawienia.
-Miałem trening drużyny footballowej. Wybraliśmy z kuplami najdalszą szatnię, niedaleko tego schowka, bo wszystko zajęli koszykarze. Po treningu chłopaki rozlali mnóstwo piwa na podłogę. Poszedłem przed powrotem do akademika po mopa. No i te ciężkie, akustyczne drzwi zatrzasnęły się za mną. Telefon zostawiłem w kurtce w szatni, ale wziąłem butelkę wody. Chcesz?-podał mi litrową butelkę wody mineralnej.
-Nie dziękuję lepiej zostawić na później.-odparłam opierając głowę na podciągniętych kolanach.-Czy twoi eee... kumple wiedzą, że nadal tu jesteś?
Zaśmiał się tym razem szczerze.
-Kumple? Nie liczyłbym na to żeby chociaż jeden był teraz trzeźwy. Może jedynie Derek jest świadom mojej nieobecności, ale dopiero jutro w godzinach popołudniowych będzie na tyle zdolny do koegzystowania w realnym świecie, by wezwać pomoc.-powiedział beznamiętnie.
Westchnęłam. Współczułam mu. Wiedziałam jak się czuje.
-Emm, aaa masz jakieś imię?- szepnęłam dziwnie onieśmielona.
W niewielkim świetle księżyca zauważyłam jak lekki uśmiech rozświetla jego zmęczoną twarz. Nagle coś we mnie drgnęło, jakby rozpłynęło się na ten widok. Nie!, krzyknęłam w myślach, wydaje ci się. Spojrzał na mnie i jego oczy rozświetlił szok. Odzyskał jednak rezon, spuścił oczy na swoje dłonie.
-A jak sądzisz?-zapytał.
-Myślę, że masz, ale jakie?-szepnęłam chichocząc.
Uśmiechnął się szeroko i znów na mnie spojrzał. Zobaczyłam coś nieodgadnionego w jego oczach. Chociaż w tych ciemnościach ledwo widział zarys jego postaci. Widać było, że jest wysportowany. Typowy paker, wyśpiewał głosik w mojej głowie. Czym prędzej wyrzuciłam tę myśl z głowy, aby nie oceniać go po pozorach. Miał na sobie białą bluzę i koszulkę, a na nogach dresy. Wyciągnął dłoń i powiedział zrezygnowany:
-Daniel.
Podałam mu swoją rękę.
-Lauren.
Uśmiechnął się i przesunął dłonią po twarzy.
-No to czeka nas ciekawa Wigilia, nie sądzisz?
Parsknęłam niepohamowanym śmiechem. Wkrótce on także się dołączył.
-Rzeczywiście. Przepraszam, że nie potrafię ci pomóc.
-Nie przejmuj się. Dziś jest dzień przebaczania.-zachichotał, a w jego wykonaniu było to bardzo pociągające.
Potarłam ręce i rozsiadłam się wygodnie. Ujęłam butelkę z wodą i przystawiłam do ust, emitując mikrofon.
-Panie Danielu witamy w wigilijnym odcinku „Znaleziony w schowku”, czy zechce nam pan opowiedzieć coś interesującego o swojej osobie?-zdziwiłam się własną odwagą i poczuciem humoru. Nigdy nie należałam do tych miłych, zabawnych i rozmownych. Co ten chłopak ma takiego w sobie?
-A pani? Co też skrywa tak delikatna i piękna aparycja?-dodał naśladując mój brytyjski akcent. Zdziwił mnie także jego dobór słów. Nie spodziewałam się po kimś takim większego zasobu słów niż zbioru przekleństw.
Uśmiechnęłam się.
-Czyżby to była aluzja do mojego sposobu wymawiania samogłosek?
-Ależ panienka wybaczy nie miałem zamiaru ubliżać pani moim nieudolnym brytyjskim.
Następnie obydwoje wybuchliśmy śmiechem. Odłożyłam butelkę na bok.
-Zagrajmy w dwadzieścia pytań i tak będziemy siedzieć całą noc albo nawet dłużej, co ty na to?-zaproponowałam.
-Z przyjemnością.-wyprostował się i usiadł naprzeciw mnie.
-Na którym jesteś roku?-zapytałam.
-Na trzecim, odbijam pytanie.
-Jestem na drugim. Co studiujesz?-zapytałam z zaciekawieniem, które nie było do mnie podobne. Sama dziwiłam się, że przy Danielu przestawałam trzymać się na uboczu wszystkiego.
Westchnął i znów oparł się plecami o ścianę.
-Dostałem stypendium sportowe.-wyszeptał.
-Tego można się domyślić po twojej eeem masywnej...-spojrzał na mnie zaintrygowany-...miałam na myśli muskularnej...-podniósł jedną brew i obserwował moje poczynania. Czułam, że ze zdenerwowania cała się czerwienię. Dzięki Bogu jest ciemno, zaśmiałam się w duchu.-...to znaczy wysportowanej sylwetce.
Wyszczerzył się do mnie w szczerym uśmiechu. Miał taki piękny uśmiech, a nawet o tym nie wiedział. Moje serce na chwilę przestało bić. Próbowałam wymyślić jakieś racjonalne wytłumaczenie mojego zachowania. Klaustrofobia, niedobór żelaza i magnezu, szok, zmęczenie... wszystkie możliwe przyczyny kołatały się w mojej głowie. Byłam tak zdezorientowana i pochłonięta swoimi odczuciami, że nie usłyszałam jego odpowiedzi. Ocknęłam się, gdy po omacku dotknął mojego ramienia i spojrzał ze zmartwieniem w moje oczy.
-Hej, wszystko okay? Nie jesteś chyba chora na klaustrofobię, co?-zaśmiał się zdenerwowany.
Ramię zaczęło mnie parzyć, a palce mrowić. To na pewno grypa.
-Wszystko okay. Nie odpowiedziałeś na pytanie.
Zadarł głowę w górę jakby chciał zobaczyć gwiazdy.
-Wierzę w nauki ścisłe, ale trafiłem do drużyny i tak wyszło...
Moje oczy były zapewne wielkie jak spodki. Był tu z przymusu.
-Nawet nie wiesz jak mi przykro...-ups, wymknęło się kilka zagubionych słów...
Daniel jeśli nawet usłyszał to udawał, że nie zaistniały. Zaczynałam go lubić, był bardziej empatyczny niż się spodziewałam.
-A ty? Jaki kierunek wybrałaś?
-Emm... medycyna.-odparłam po chwili wahania. Skrępowana potarłam prawą rękę. Nagle wspomnienia uderzyły mnie ze zdwojoną siłą. Wiedziałam, że siedzę obok zupełnie nieznanego mi chłopaka, ale coś w nim sprawiało, że miałam wielką ochotę opowiedzieć mu o wszystkim, co dotychczas było tylko moją tajemnicą. Bardzo pragnęłam poznać i jego sekrety. W ciemnym pomieszczeniu, gdzie żadne z nas nie czuło się zmuszone do ukrywania prawdziwego oblicza, byliśmy bezpieczni przed oczekiwaniami świata zewnętrznego.-Zawsze byłam dobra z biologii i chemii.-dodałam po chwili.
Uśmiechnął się przelotnie.
-Ja czułem zawsze przyciąganie do matematyki i fizyki.
-Czemu, więc nie...
-Nie jesteś mniej inteligentna niż ja. Chyba rozumiesz „czemu nie”.-przerwał nim skończyłam, skutecznie mnie uciszając.
Miał rację. Dobrze rozumiałam „czemu nie”. Ja także miałam dużo swoich powodów, które przekreślały moje „czemu nie”.

***
Nadal nie mogłem uwierzyć, że od ponad trzech godzin siedzę w kantorze z najpiękniejszą i najinteligentniejszą dziewczyną na świecie. Chyba zmienię moje podejście do cudów świątecznych...
Na początku zdenerwowała mnie swoją nieodpowiedzialnością. Mogłem się uwolnić z mojej „celi”, w której utknąłem. Otworzyła drzwi, ale znów pozwoliła im się zatrzasnąć. Potem wpadła na mnie miażdżąc moje palce u stóp. Jednak, gdy kolejny raz na mnie upadła z nogą w wiadrze i spojrzałem na nią coś sprawiło, że moje serce obudziło się po dekadach wegetacji. Nie miałem jej już za złe, że zatrzasnęła nas razem na ładne kilka godzin. Nie wiem, czy można wyobrazić sobie gorszą Wigilię niż tą spędzoną z kimś takim jak ja.
Miała coś w sobie. Jej melodyjny głos z tym pięknym zabarwieniem brytyjskiego akcentu. Coraz bardziej ciekawiło mnie, gdzie dotychczas mieszkała. Może to jej błyszczące w ciemnościach oczy. Ta tajemniczość, którą w sobie skrywała. Zdawało się, że zna mnie lepiej niż ja sam. Zdawała się być taka nieświadoma światła jakim emanowała. Czułem się przy niej odprężony i spokojny. Miałem ogromną ochotę sprzedać jej kilka moich tajemnic albo nawet opowiedzieć jej wszystko o sobie. Pragnąłem poznać ją bliżej.
Siedziała z głową na kolanach i patrzyła na drzwi. Wydawała się być czymś bardzo pochłonięta.
-Co tu robiłaś o tej godzinie?-...i w takim stroju chciałem dodać, ale opanowałem się przed spłoszeniem jej. Kiedy tu weszła nie wydawała się być odważną i miłą. Miała grymas bólu na twarzy. Coś co znałem bardzo dobrze. Wewnętrznego rozdarcia i ciężaru problemów, które ciągną się za człowiekiem przez całe życie. Jednak teraz wydawała się być bardziej odprężona i otwarta. Jakby schowek sprawił, że czuła się bezpieczna.
-Moja przyjaciółka zgubiła tu mój telefon. Chciała uwiecznić jak jej chłopak zdobywa punkty na charytatywnym meczu koszykówki. Zostałam na przerwę świąteczną w akademiku, więc pomyślałam, że teraz nikt nie będzie mi przeszkadzał w...-szukała słowa, które ukryłoby jej prawdziwy powód spacerowania po pustym budynku-szukaniu.
Kontemplowałem ciemność przed sobą, a ona wodziła palcem po kawałku podłogi, który nas oddzielał.
-Czy to byłoby z mojej strony niepoprawne, gdybym poprosiła cię o opowiedzenie czegoś o sobie?-zapytała cicho.
Westchnąłem. Bałem się, że w końcu ten temat wypłynie. Jej głos, to jak o to spytała... Jakby bała się, że narusza jakąś niewidzialną granicę między nami. Teraz miałem pewność, że Lauren rozumie mnie bardziej niż ktokolwiek inny. Może mógłbym... powiedzieć prawdę?
-Chcesz żebym opowiedział ci o wszystkim czy tylko skrócił to i owo?-przyglądałem się jak próbuje ukryć się przed mojej bacznym wzrokiem. Choć było ciemno, wiedziałem, że policzki jej pąsowieją. Z dziwnego powodu to napełniało mnie nieznanym mi ciepłem.
-Sądzę, iż mamy dużo czasu...-szepnęła, spoglądając na mnie nieodgadnionym wzrokiem, jakby szukała w moich oczach odpowiedzi na wszystkie nurtujące ją pytania. Byłem ciekaw, czy je znalazła.
Znów przeciągnąłem po twarzy ręką.
-Dobra, tylko bez oceniania.
-Oczywiście.-odparła, przeciągając wyraz z brytyjskim akcentem.
-Kiedy miałem 14 lat moi rodzice rozwiedli się, ponieważ mój ojciec zdradzał mamę. Ona została sama ze mną, a jemu dostała się firma i młoda asystentka. Cóż...sprawiedliwość. Niestety moja matka bardzo ciężko to przeżyła. Połykała dużą ilość antydepresantów... aż serce przestało bić. To było 4 lata temu, jej śmierć była końcem także mojego życia.-zachłysnąłem się powietrzem i poczułem jej rękę chwytającą moją drżącą dłoń. Jej dotyk sprawił, że na chwilę znów poczułem to dziwne przepełniające mnie uczucie, to które towarzyszyło mi, gdy mama jeszcze żyła. Jakby nic innego się nie liczyło, tylko jej szczęście, osoby siedzącej teraz obok mnie. Nieznajomej, a zarazem najbardziej znanej mi osoby. Niesamowite...
-Nie musisz mówić jeśli to dla ciebie trudne-powiedziała. Gładząc mnie po dłoni.
-Wiem, ale chcę tego.
-Rozumiem.
-Mój ojciec miał teraz łatwy dostęp do życia swojego synka. Powiedział, że nie sfinansuje mojej nauki jeśli wybiorę inżynierię. Miałem do wyboru football. Przez te lata życia z nim w jednym domu, musiałem diametralnie zmienić znajomości, zainteresowania i styl życia. Chciał bym był głupim, napełnionym środkami anabolicznymi sportowcem. Ja miałem i nadal mam inne marzenia. Nie mam już siły tego ciągnąć. Wykładowcy biją się o mnie bo wiedzą, że jestem tym mądrym, a ja zaliczam rozszerzenia za plecami ojca, bojąc się jego reakcji, gdy się dowie.
Usłyszałem jej ciche westchnienie, jakby doświadczyła czegoś podobnego.
-Teraz każdemu trudno być odważnym...



Zawsze 24 grudnia moja mama przygotowywała mnóstwo przepysznego jedzenia. Nadal pamiętam ten zapach przepełniający kuchnię, gdy gotowała. Wiedziałem, że nawet jeśli coś się nie uda to i tak w jej wykonaniu będzie najlepsze. Tak samo wszystko wyglądało, gdy miałem 17 lat.
Wstałem wcześnie rano, bo chciałem pomóc mamie posprzątać. Od trzech lat miała trudności z pamięcią i funkcjonowaniem. Nadal była tą samą kochającą i życzliwą osobą, co kiedyś, lecz od jego odejścia coś w niej umarło. Widziałem to w jej oczach tamtego śnieżnego poranka. Było z nią coraz gorzej ledwo stała na nogach, lecz dla mnie starała się nadal udawać szczęśliwą. Gotowała i dzwoniła do wszystkich zaproszonych na kolację. Miała przyjść ciocia Tessa, wujek Mike, kuzyni Tom i Bill, babcia i dziadek oraz kilku znajomych z pracy mamy. Wyszedłem na ganek, aby odśnieżyć podjazd i podwórko.
-Hej głupku!-usłyszałem za plecami.
Pokręciłem głową z rozbawienia i odwróciłem się.
-Cześć Derek.
Klepnął mnie w plecy i roześmiał.
-Chcesz coś dla mnie zrobić?-zapytał bełkocząc, znów był pijany. Zobaczyłem prawie pustą butelkę wódki w jego ręce. Przestraszyłem się, że moja mama może w każdej chwili nakryć mnie i Dereka, a trunek na pewno nie poprawiłby jej humoru.
-Stary, błagam cię jest dopiero 9, a ty już bawisz się w pijaka?!-szepnąłem.
Roześmiał się i potknął.
-Możesz pomóc mi z taką jedną małą...-zaczął coś bełkotać, używając wielu brzydkich słów, których mama zawsze zabraniała mi używać. Nawet nie wiedziała, że przyjaźnię się z kimś takim jak Derek. Wiedziałem, że chciała mnie wychować jak najlepiej, po tym jak mój ojciec pokazał swoją wartość zostawiając nas, ale niestety często nie chciała widzieć w innym człowieku więcej niż to było konieczne. Mój kumpel miał jeszcze gorsze dzieciństwo niż ja. Jego matka była alkoholiczką i często przyprowadzała mnóstwo kolegów z którymi spędzała głośne noce. Derek uciekał wtedy z domu i przychodził do mnie. Razem pomagaliśmy sobie. Był lepszy niż ktokolwiek inny. Wiedział jak to jest być mną, a nawet moja mama nigdy nie potrafiła zrozumieć mojego położenia. To dzięki Derekowi nie stoczyłem się.
-Powtórz.
-Emily mnie zdradziła z tym dupkiem...-mówił o swojej dziewczynie. Nigdy za nią nie przepadałem, była pustą cheerleaderką. Derek potrzebował jakiejś odskoczni i nie zależało mu na lepszych okazach płci pięknej.
-Z Bradem?-zapytałem, bo widziałem jak kręci się przy niej kapitan naszej szkolnej drużyny.
Zachwiał się i spojrzał mi w oczy. Widziałem w nich rządzę mordu. Świetnie ten Sterydowy Brad i Plastikowa Emily nie widzą w co się wpakowali. Jeśli Derek coś postanowi, zwłaszcza zemstę, to nie odpuści.
-Yeah, z Bradem Pittem. Ten sukinsyn...zapłaci, a ona...szkoda gadać, bracie pomóż.
Wiedziałem, że będę tego żałował, ale to był mój najlepszy przyjaciel i potrzebował mnie. Twoja mama też cię teraz potrzebuje, pomyślałem. To była jedna z tych najgorszych Wigilii w moim życiu, ale skąd miałem wiedzieć, że próbując ratować przyjaciela zniszczę ostatni most łączący mnie z matką? Racja, nie mogłem wiedzieć. Musiałem pomóc Derekowi, by nie dopuścić do tego, by zrobił komuś krzywdę, a w szczególności sobie. Zawsze powtarzam „musiałem”, ale zawsze wiedziałem, że nie istnieje słowo „musieć”.
Pomogłem Derekowi wytrzeźwieć i zemścić się na Emily oraz Bradzie. Obydwoje zostali przyłapani w dość nie korzystnym momencie swojego życia erotycznego przez matkę Emily, która była prawdziwą wiedźmą. Oczywiście nadal nie dowiedziała się kto zadzwonił do niej z ostrzeżeniem dotyczącym jej córki i niechcianego gościa w jej domu. Dla pewności, że ta dwójka nie zbliży się więcej do siebie zrobiliśmy im zdjęcia przed przyjściem matki dziewczyny. Derek wiedział, które okno należy do jej pokoju. Tego samego dnia, fotografia z niewiadomego powodu trafiła na stronę internetowej gazetki szkolnej. Od tamtego niesmacznego wydarzenia Emily znienawidziła Brada, a Brad... on i tak nie czuł do niej nic więcej niż pociąg seksualny, więc...
Niestety Derek dał ponieść się nastrojowi wygranej i wlał w nas za dużo alkoholu. Nie wiedziałem jak do tego doszło. Byłem nieszczęśliwy, on miał dość determinacji, aby mną manipulować... Nie chciałem wracać do domu, bo wcale nie miało wyglądać tak idealnie jak w reklamach świątecznych. Tyle kolorów i szczęścia. Wiedziałem, ze i tym razem nikt nie przyjdzie, a ja zostanę sam z matką, która uzależniła się od antydepresantów.
Byłem tym tak przytłoczony, że nie zauważyłem kiedy znalazłem się odwodniony w szpitalu z zatruciem alkoholowym. Moja mama odchodziła od zmysłów, a ja stałem się jej zmartwieniem. Zawsze byłem jedynym mężczyzną, który jej nigdy nie zranił ani nie zawiódł. Tej nocy to się zmieniło... Nasze stosunki oziębiły się. Mama zaczęła chorować. Z każdym moim krokiem w jej stronę ona się cofała. Wiedziałem, że nadal bardzo mnie kocha, lecz to co widziałem... to co z niej zostawało... ta skorupa, było czymś okropnym. Aż do jej śmierci próbowałem utrzymać równowagę na krawędzi obłędu i rozpaczy, potem... spadłem.
Nie wiem, czy gdybym mógł zmienił bym ten dzień. Zawsze bałem się, że cokolwiek bym zrobił zraniłoby to któreś z ich- mamę albo Dereka. Nigdy niestety nie bałem się tego, że najbardziej mogę ranić siebie.


***
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, a ja zastanawiałam się nad tym jak wiele zmieniło się w moim zachowaniu odkąd weszłam do tego schowka. Teraz bardziej przypomniałam siebie Przed. Nie wiedziałam, czy to dobrze. W prawdzie nadal w mojej głowie znajdowało się mnóstwo sarkastycznych uwag na różne tematy, które mnie dręczyły.
Daniel był taki... niezwykły. Nie był prostolinijny i głupi jak większość sportowców. Dobrze go rozumiałam, bo sama byłam aktorką, która grała drugoplanową rolę w swoim życiu. Wyczuwałam, że ukrywa coś co go złamało. Ja także. Przy nim czułam jak moje serce przyśpiesza ze szczęścia. Jakby wszystko czego doświadczyłam nie było ważne, bo był ktoś kto mnie rozumiał, ktoś kto mógłby mnie naprawić. Chciałam pokazać mu, że mi zależy. Nie obchodziło mnie, że znam go tylko godzinę. Siedząc obok Daniela mogłam wszystko. Dzięki niemu poczułam, że potrafię. Przy nim poczułam..., a to było niezwykłe. Lessie tyle razy nazywała mnie Królową Lodu, nie miałam do niej pretensji. Sama się tak czułam. Odpychałam wszystkie uczucia, które kiedyś ze mną były. Przed... Jednak teraz siedząc obok tego elokwentnego, inteligentnego, empatycznego, wyrozumiałego chłopaka, który był przy mnie. Cieszyłam się, że jest ciemno, a on nie widzi mojej twarzy. Byłam taka szczęśliwa, że mogę go poznać naprawdę, bo w rzeczywistości zapewne minęlibyśmy się nie zwracając na siebie uwagi. Stracilibyśmy taką okazję, aby odkryć coś niezwykłego.
Dzięki niemu obudziłam się.
-Opowiesz mi o sobie?-zapytał cicho.
Przełknęłam głośno ślinę i kiwnęłam głową. Chciał mnie zrozumieć, chciał zrozumieć dlaczego go rozumiem.
-Moi rodzice trochę mnie nie rozumieją. Nie tyle ignorują, co widzą własne wyobrażenia mnie sprzed czterech lat... Wtedy byłam można by powiedzieć...-załamał mi się głos i poczułam jak otacza mnie jego mocne ramię. Westchnęłam zaskoczona i poczułam łzy na policzku. Żalu i ulgi, jaką poczułam, gdy mnie przytulił.-Byłam inna. Miła, dobra, uśmiechnięta, ale... złamałam większość kości śródręcza i nadgarstka prawej ręki. Straciłam, możesz mnie uznać za wariatkę, ale straciłam wszystko co było dla mnie życiem. Straciłam, bo ktoś lubił używki.-Przytulił mnie jeszcze mocniej. Wtopiłam w jego ramiona paznokcie i przycisnęłam twarz do jego piersi. Zaczęłam głośno szlochać. Ostatni raz płakałam, gdy miałam 17 lat. Od tamtej pory byłam na tyle zepsuta i przesiąknięta zgorzknieniem, że nie potrafił uronić ani jednej łzy. Czy to był jakiś znak?
Słyszałam bicie jego serca, czułam jego ciepły oddech na szyi, było mi z tym tak dobrze, że niemal zapomniałam o bólu, którego doświadczyłam.
-Dziękuję-wyszeptałam.
-Dziękuję-odpowiedział.
Choć byłam cała rozgrzana i pełna adrenaliny, nie chciałam żeby czuł się niezręcznie, a może to ja czułam się zmieszana moją otwartością. Nie wiem, przy nim wszystko mi się mieszało.
Odkaszlnęłam i usiadłam na swoje miejsce. Daniel udał, że drapie się w nadgarstek.
-Gdzie mieszkałeś zanim zacząłeś studia?-zapytałam szybko.
-W Bostonie, ale chciałem jak najdalej wyjechać.-powiedział ironicznie.
Zaśmiałam się cicho.
-Mamy ze sobą więcej wspólnego niż mi się wydawało. Ja z tych samych pobudek wyjechałam z Nowego Jorku.
Trącił mnie swoją nogą i pokręcił głową.
-Tak myślałem, że dziewczyna twojego pokroju musiała mieć prywatne powody, by tu utknąć. Masz swój ulubiony kolor?-zapytał z intrygą w głosie.
-Tak-powiedziałam zdradzając znów swój brytyjski-Fioletowy. A ty?
-Niebieski. Powiesz mi dlaczego tak pięknie mówisz? Czuję się jak w dumie i uprzedzeniu.-zachichotałam.
-Moja babcia mieszka w Londynie. Staram się często ją odwiedzać, a ona uczy mnie piękna tego języka, którym się posługuje.
Poczułam, że się do mnie przysuwa.
-Nawet nie wiesz jak mi się podoba.-zadrżałam usłyszawszy jego szept przy uchu. Dał mi znać, iż jest na tej samej drodze, co ja.
Przysunęłam się do niego i wyszeptałam zadziornie.
-Mnóstwo mężczyzn mi to mówi.
Udał rozczarowanie.
-Czyli pokazałem, że jednak nie potrafię być elokwentny?
Zaśmiałam się.
-Powiem ci, że przez ostatnie cztery lata nie flirtowałam z nikim. Wybacz mi jeśli będę mało intrygująca oraz wiarygodna.
Przesunął palcem po mojej dolnej wardze.
-Wystarczy mi twój piękny głos.
-Och..-wyrwało mi się, gdy poczułam napływ wspomnień, które przeciążyły mój stan psychiczny. Zachwiałam się. Odsunęłam od niego znowu wpadając na szafę. Butelka z wodę uderzyła mnie w głowę, a ja krzyknęłam.
-Proszę...-wyszeptałam błagalnie-nie mów tak,to mi przypomina o wszystkim co...-westchnęłam i zaczęłam się kiwać na piętach skulona.
Daniel szybko się przy mnie znalazł. Zaczął przepraszać za swój nietakt, ale skąd miał wiedzieć. Nadal miałam tajemnicę. Nadal nie naprawiłam siebie. Nadal nie dałam się nikomu zbliżyć. Wiedziałam, że pozwalanie mu na to może być bolesne, ale chyba właśnie się zakochałam i to w Wigilijny wieczór, w schowku na szczotki. Musiałam zmienić swoje życie.



Nadal pamiętam moje szesnaste święta z rodziną. Byliśmy zamożną rodziną, więc moja mama nie pracowała. Nasz dom można było porównywać do willi, a w garażu stały trzy samochody. Wszystko było błyszczące i kolorowy, jak w reklamach o promocji świątecznej. Wtedy jeszcze to lubiłam.
W Wigilię Bożego Narodzenia wyszłam z domu zostawiając mamę przygotowującą wszystko na wieczór, bo wiedziałam, że nasz pokojówka pomoże jej lepiej niż rozpuszczona córeczka.
Ubrałam różowy sweterek i przykrótką spódniczkę, bo Rebecca powiedziała, że na miejscu będzie Rayan. Zeszłam po ogromnych schodach wyścielonych czerwonym dywanem jak w pięciogwiazdkowym hotelu. Napawałam się bogactwem wnętrz. Wszystko było dla mnie idealne.
Przez chwilę patrzyłam na ogromny fortepian w dużym salonie oraz skrzypce leżące na nim. Nie mogłam się doczekać kolacji. Byłam taka próżna... Bardzo kochałam moją rodzinę, ale bogactwo, które mnie otaczało psuło mnie. Lauren-cudowna, rodzinna, uczynna, inteligentna, pracowita, piękna, bogata, Przewodnicząca Samorządu Szkolnego, angażująca się we wszystkie imprezy... Kiedyś byłam tą dziewczyną.
Przeszłam przez ogromne podwórko i wsiadłam do taksówki. Rebecca mieszkała na drugim końcu miasta, ale stosunkowo szybko znalazłam się na jej podjeździe. Jej dom był piękny, lecz nie dorównywał mojemu. Byłyśmy z tych samych sfer, dlatego uważałyśmy, że musimy się „przyjaźnić”. Dzisiaj miała być impreza zorganizowana przez nią. Wywnioskowałam, że zaprosiła większość kumpli ze szkoły, bo cała ulica była zastawiona przez samochody. Głośna muzyka wypływała z budynku i słychać było krzyki nastolatków. Uśmiechnęłam się radośnie, powoli weszłam do domu.
Rabecca wpadła na mnie pijana.
-Cześć kochana!
Skrzywiłam się. Myślałam, że to impreza bez alkoholu. Byłam grzeczną dziewczynką choć pustą.
-Hej mówiłaś, że to kameralny wieczór.
Roześmiała się głośno.
-Rzeczywiście jesteś głupią suką. Rayan miał rację.
Opadła mi szczęka. Nagle zobaczyłam moją przyjaciółkę z zupełnie innej perspektywy. Zobaczyła mój wzrok i powiedziała:
-Nie mów, że jesteś tak ślepa, by tego nie zauważyć. Rayan woli mnie, a ty jesteś tylko bogata.
Poczułam palące łzy na policzku. Teraz zrozumiałam w jakim błędzie żyłam. Oni wszyscy „lubili” mnie, bo miałam pieniądze.
Wybiegłam z domu zderzając się z Rayanem, który zanosił się śmiechem.
To było Przebudzenie ze snu, który sama na siebie nasłałam. Teraz zobaczyłam jaka byłam biało-czarna, prostolinijna, byłam tak bardzo pusta w środku. To doświadczenie pozwoliło mi zmienić się na lepsze. Znienawidziłam Rebeccę i Rayana oraz innych pokroju tej dwójki. Zajęłam się swoją pasją, która mnie całkowicie pochłonęła, a każde święta przypominały mi, że nie mogę przestać pracować nad swoim talentem. Dzięki tej parze, która złamała mi po raz pierwszy serce przejrzałam na oczy, ale także zamknęłam się na świat inny niż mój. Nadal byłam sobą, lecz coraz częściej stawiałam na pierwszym miejscu pracę, nie przyjaciół.
Tego dnia lśniłam. Rodzina stwierdziła, że w tym roku mój występ dla nich był niezwykle profesjonalny. Oni także zaczęli mnie wspierać w moich dążeniach do doskonałości.
Nie wiem, czy chciałabym, aby ten wieczór nigdy się nie wydarzył. Przecież był przepustką do lepszego świata, przestałam być taka zadufana w sobie i swoim bogactwie. Niestety gdybym wiedziała ile stracę przez to co zapoczątkowała ta Wigilia, gdybym wiedziała co stanie się dwa lata później...
Nie wiedziałam, że już złamane serce można bardziej pokruszyć.

***
Przestraszyła mnie i to nie na żarty. Powiedziałem coś, co musiało jej przypomnieć poprzednie życie. Coś, co powiedział ktoś, kto musiał ją skrzywdził. Chciałem sobie za to przywalić. Jak mogłem się tak zagalopować? Straciłem dla niej głowę. Czułem coś czego dawno już nie czułem. Gdy jej dotykałem ona drżała, a gdy ona coś mówiła ja się rozpływałem. Chyba... chyba się w niej zakochałem. Boże nigdy nikogo nie kochałem, prócz mojej matki. Nie wiem, czy jestem w tym dobry. Boję się tego, iż mogę zrobić coś nie tak. Boję się, że ją skrzywdzę, ale to co czuję jest tak silne... Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez niej. Jak to możliwe, że dopiero teraz ją spotkałem?
Szybko się uspokoiła i zaczęła pytać mnie o różne rzeczy. Wkrótce siedzieliśmy oparci o siebie, rozmawiając jak nakręceni. Po kilku godzinach znaliśmy wszystkie swoje tajemnice. Wiedziałem już, że lubi nosić tenisówki, nucić pod prysznicem, używa tylko truskawkowego balsamu, uwielbia naleśniki, kocha psy, bieganie jest jej pasją, nie przepada za wysportowanymi chłopakami ( powiedziała mi, że ja jestem zupełnie inny i nie zaliczam się do tej grupy), nie może jeść pomarańczy, ponieważ grozi jej wstrząs anafilaktyczny, lubi spać w wykrochmalonej pościeli (wolałem nie wyobrażać jej sobie śpiącej w łóżku), wyznała także, iż od zawsze chciała ubierać się jak rockmeni.
Dużo się śmialiśmy. Wypiliśmy jedną czwartą butelki wody, a jej zaczęły opadać powieki. Zdjąłem bluzę i rozłożyłem ją na zimnej podłodze. Skuliła się przy mnie i wyszeptała:
-Często miewam koszmary i potrafię krzyczeć przez sen. Chciałam żebyś wiedział.
Zacisnąłem pięści. Kto mógł jej to zrobić.
-Czy jeśli opowiem ci co mnie zniszczyło, czy...-zacząłem.
Odwróciła się do mnie.
-Czy to szantaż?-spytała.
Skrzywiłem się.
-Przepraszam nie chciałem, aby tak to zabrzmiało.
Patrzyliśmy na siebie długo, aż ona znów przytuliła się do mnie. Westchnęła.
-Nie przepraszaj, musimy to zrobić. Zgadzam się na ten układ, ale nie zmuszam cię do niczego.
Ta dziewczyna była bardziej odważna niż ja.
Niechętnie wróciłem pamięcią do tamtego dnia.



Był 24 grudnia rok po śmierci mamy. Leżałem na łóżku w moim pokoju. Wiedziałem, że za godzinę mam trening. Mój ojciec miał swoją tradycję, w święta wysyłał swojego zwyrodniałego syna na treningi, na których zostawałem cały dzień. Ze swoją nową rodziną, czyli piękną nową żoną i synem młodszym ode mnie o dwa lata, któremu pozwalał decydować o swoim życiu. Spędzał szczęśliwe chwile, gdy ja przeżywałem piekło. Dziś miało być jeszcze gorzej.
Byłem przy drzwiach prowadzących na zewnątrz, gdy Jack zablokował mi przejście. Westchnąłem wiedziałem, że nie będzie dziś miło. Ten młody wilk lubił się nade mną pastwić choć wiedział, iż w każdej chwili mogę go zabić. Byłem starszy i silniejszy, lecz on miał po swojej stronie ojca, a jemu nie zależało na mojej egzystencji.
-Odsuń się.-powiedziałem tracąc cierpliwość.
Zamlaskał językiem.
-Ojej czyżby śpiąca królewna znów wstała nie z tej nogi.
Wyobraziłem sobie jak skręcam mu kark. Ta myśl dawała mi żyć w tym piekle.
-Spadaj jeśli chcesz nadal cieszyć się swoimi krzywymi kończynami.
Zmarszczył czoło, a ja widziałem jak mechanizm jego wyimaginowanego mózgu rozszyfrowuje moje słowa. Nigdy nie należał do inteligentnych. Ojciec wściekał się na mnie właśnie dlatego. Nie chciał, aby czarna owca, która odziedziczyła mózg, przewyższała jego ukochanego synka. I za to tak bardzo ich nienawidziłem. Nie mogłem robić tego co kochałem.
-No biegnij poskarżyć się tatusiowi.-perfekcyjnie udałem jego głosik.
Minąłem go i wyszedłem bez słowa.
-Wiem o twoich pieniądzach!-krzyknął za mną. Zatrzymałem się gwałtownie. Zacisnąłem pięści. Ten gnojek działał mi na nerwy, ale to było już za dużo. Odwróciłem się i zapragnąłem zatłuc go do nieprzytomności.
-Odwal się. Nie pchaj nosa nie w swoje sprawy, dzieciaku.-odwarczałem.
-Czyżby? Co już nie jesteś taki pewny siebie? Ktoś chowa dwa tysiaki pod materacem bez wiedzy ojca. Nie powiedziałeś mu o spadku po tej zapchlonej matce i o twoich oszczędnościach, a te podania do colegu? Zmieniłeś kierunek? Ojciec kazał ci iść do drużyny, a nie do kółka kujonów.-grzebał mi w pokoju i mnie szantażował!-Cóż nie powiedziałem mu jeszcze o tym, ale to tylko kwestia czasu oraz twojej zapobiegliwości.-rozejrzałem się, nikogo nie było, jego matka poszła po zakupy, a ojciec miał wrócić za niecałe pół godziny.
-Nigdy nie nazywaj tak mojej matki, ty sukinsynie!-krzyknąłem i rzuciłem się na niego. Okładałem go pięściami, aż jego twarz była cała we krwi. Pobiegłem szybko na górę do mojego pokoju. Spakowałem pieniądze i podania do szkoły. Zadzwoniłem po Dereka i powiedziałem mu, gdzie je ukryłem. Chciałem, aby przechował je do czasu aż stąd wyjedziemy. Schowałem je w naszym starym domku na drzewie kilkaset metrów od posiadłości ojca. Wiedziałem, że mogę nie przeżyć tego dnia. Jack zdążył już zadzwonić po ojca. Stał w kuchni. Jack leżał na kanapie i jęczał, gdy matka doprowadzała go do porządku.
-Nie złamałem nosa, spokojnie przeżyjesz o ile przestaniesz być takim dupkiem.-poczułem silną rękę, która chwyciła mnie za szyję, odcinając mi dopływ powietrza.
Zobaczyłem jego wściekłą twarz. Uderzył mnie w twarz.
-Śmiesz grozić swojemu bratu?!
-On nie jest moim bratem!-wycharczałem.
Przyłożył mi jeszcze raz. Nie miałem siły, walczyć przegrałem już dawno temu.
-A ty nie jesteś moim ojcem!-krzyknąłem ostatkiem sił. Słyszałem jak jego żona płacze cicho, a Jack mdleje ze strachu, współczułem tej dwójce, nie wiedzieli w co się wpakowali. Ojciec już przed swoim odejściem był agresywny.
-Jesteś nic nie wartym gnojkiem, synalkiem mamusi. Nie masz za grosz szacunku. Jesteś...
Słuchałem tego, ale już się wyłączyłem. Nie czułem bólu. Wiedziałem, że niedługo mogę umrzeć. To był pierwszy raz jak podniósł na mnie rękę. Dotychczas tylko krzyczał. Nie czułem strachu. Cieszyłem się, że znów zobaczę mamę, ale wtedy on mnie puścił. Zobaczyłem strach na jego twarzy. Czyżby przestraszył się samego siebie?
Tego wieczoru wyrzucił mnie z domu i szukał pieniędzy, o których powiedział mu Jack. Nie znalazł ich, lecz postawił mi ultimatum. Mogę nie wracać do jego domu, gdy wybiorę drużynę i nie wniosę oskarżenia, zresztą kto by mi uwierzył. Nie miałem wyboru. Złamał mnie.
Derek wyjechał razem ze mną do Seattle. Akademik stał się moim domem i choć złamałem przysięgę dotyczącą kierunku moich studii, nie bałem się. Żyłem otępiały. Wegetowałem przed śmiercią. Tamtego dnia byłem bardzo blisko. Byłem szczęśliwy, że to się skończy. Nie chciałem patrzeć na twarz, która nienawidziła mnie za to, że przypominałem kogoś kogo zabiła. W głębi cieszyłem się, iż tego potwora niszczą wyrzuty sumienia. Ale czy nie byłem taki sam? Czy to nie przeze mnie moja matka nie żyła?
Ten dzień był najgorszym w moim życiu. Noc spędziłem na cmentarzu, przy grobie mojej matki. Chciałem żyć w innym świecie. Chciałem znaleźć nadzieję.
Chciałem cofnąć czas i wszystko zmienić, lecz teraz poznawszy Lauren byłem pewien, że tak miało być.

***
Nie mogę uwierzyć w to, co przed chwilą mi powiedział. Moje serce ściska ogromny ból, a po policzku cieknie łza. Przytulam się do niego.
-Przykro mi. Na prawdę bardzo mi przykro-mówię cicho.
-Wiem.-odpowiada.
-To co przeżyłeś było okropne, ale myślę, że powinieneś postawić się ojcu i żyć. On nie może cię kontrolować. Nie w taki sposób. Musicie porozmawiać. Wiem, że to dla ciebie trudne po tym co ci zrobił, ale sądzę, iż on... wini siebie za śmierć twojej mamy, a ty... przypominasz mu ją i dlatego przelewa tłamszoną złość. Nie powinien. To mogło skończyć bardzo źle. Warto porozmawiać z policją jakoś to wszystko wyprostować. Musisz żyć wolny, bez tego wszystkiego. Masz do tego pełne prawo, a twoja mama na pewno cię nie nienawidziła. Kochała najbardziej na świecie. Po prostu jej nie miał kto pomóc, ale ty masz mnie.-nie mogę uwierzyć, że tyle słów wypłynęło z moich ust. Patrzę mu prosto w oczy. Nareszcie widzę w nich spokój i ulgę. Nie byłam świadoma mocy mojej szczerości.
Przytula mnie mocno.
-Nie wiem, czy jest w tym sens. On nie rozumie, nie słucha i może mnie zabić.-mówi z bólem.
-Mówiłeś, że to był jednorazowy wypadek. Jeśli porozumiesz się z policją i wytłumaczysz, co i jak się stało... Na pewno jest w tym sens, bo robisz to, po to, aby być wolnym od całego tego ciężaru.
Wzdycha i chce zaprzeczyć, ale przerywam mu:
-Pomogę ci. Razem damy radę. Wierzę w to, a ty?
Patrzy mi w oczy.
- Wierzę. Dziękuję. Uwolniłaś mnie Lauren.
Uśmiecham się.
-Teraz moja kolej...-drżę.
Daniel już chce mi przerwać, ale nie ma czasu.
-Jestem pewna. Muszę w końcu to zrobić.




Moja osiemnasta Wigilia. Wracałam późnym wieczorem do domu. Byłam na przesłuchaniu w nowojorskiej filharmonii. Zdobyła miejsce na uczelni. Dałam radę. Uśmiechałam się od ucha do ucha. Moja mama będzie w niebo wzięta od lat podziwiała moją perfekcyjną grę na fortepianie i skrzypcach oraz mój niezawodny głos. Ciężko pracowałam, a teraz zostałam doceniona. Miałam zacząć moją solową karierę muzyczną. Byłam taka szczęśliwa...
Było zimno wszędzie leżał śnieg. Ulica opustoszała, a dwie przecznice dalej znajdował się mój dom. Cała w skowronkach nie zauważyłam grupki pijanych chłopaków. Przeszłam obok nich, ale któryś chwycił mnie za rękę. Poczułam smak strachu. Zimny dreszcz przeszedł po moich plecach. Próbowałam się wyrwać. Niestety on był silniejszy. Odwróciłam się do niego, a moje oczy rozszerzyły się w niemym szoku.
-Rayan...?!-O nie!, krzyczał głos w głowie, to nie wygląda na miłe spotkanie towarzyskie.
Zaśmiał się razem z chłopakami obok.
-Lauren kopę lat, co tu robisz sama...-zadrżałam ze strachu-...o tak późnej porze?-zawtórował mu śmiech kumpli.
Próbowałam nie okazywać zaniepokojenia. Uniosłam brodę do góry. Bez paniki, powtarzałam w kółko.
-Rayan jesteś pijany i obydwoje wiemy, że nie chcesz mieć kłopotów...
Przyciągnął mnie do siebie, prawie wyrywając mi rękę ze stawu. Poczułam jak z nerwów się pocę i jest mi gorąco.
-Zamknij się szmato. Zdążyłaś mnie już zniszczyć!-wysyczał mi do ucha.
Jego kumple szydzili ze mnie, popychali, drwili... czułam jak kulę się w sobie. Tak bardzo się bałam. Chciałam tylko wrócić do domu.
-Masz szczęście, że wystarczy mi tylko twój głos.-uśmiechnął się jak obłąkany i przewrócił mnie, jednym uderzeniem w twarz, na śnieg-Tylko głos.
Słyszałam tylko ciężkie, oszalałe bicie mojego serca. Tak bardzo się bałam. Chciałam tylko wrócić do domu. Nie wiedziałam, że to nie koniec mojego cierpienia. To był tylko przedsmak najgorszego. Rayan podniósł butelkę po wódce, którą upuścił przy szarpaniu się ze mną. Zamachnął się i uderzył. Usłyszałam straszny trzask. Moja prawa dłoń wybuchła ogniem, zaczęłam krzyczeć. Chłopak uciekając, zmiażdżył ją ciężkim butem. Widziałam nienawiść w jego oszalałych oczach. Dlaczego, szeptałam, nie, nienienienienienie, NIE! Tak bardzo się bałam. Chciałam tylko wrócić do domu...
Ból rozrywał moją dłoń, ale w środku w moim sercu szalała rozpacz. Czarna, nieokiełznana... wiedziałam co to dla mnie znaczy. Koniec marzeń, kariery. Koniec wszystkiego z czym wiązałam przyszłość. Koniec mojego życia. Nie miałam nic więcej poza muzyką. Nic. Ból nie opuszczał mojego serca. Nic już się nie liczyło. Nic. Byłam niczym...
Chciałam cofnąć ten dzień zawsze miałam nadzieję, że to zły sen, że zaraz się obudzę i będę mogła znów zagrać na ukochanym instrumencie. Niestety, nic nie pozostało.
Moja rodzina nie ułatwiała mi powrotu do dawnego życia. Naciskali. Nakłaniali. Chcieli mnie taką jaką byłam. Chcieli bym znów grała, ale choć byłam w pełni sił nie potrafiłam. Wiedziałam, że tamtego dnia wszystko przepadło. Straciłam to bezpowrotnie. Nie chciałam do tego wracać. Bałam się, a moi bliscy tego nie rozumieli. Bałam się, że to nie będzie już tak samo idealne, że moja gra będzie koślawa, przez nieumiejętną, słabą rękę. Nie chciałam tego słyszeć, bo czułabym żal i tęsknotę za tym, co było kiedyś. Tego bym nie zniosła, więc uciekłam od nich wszystkich jak najdalej.
Kiedyś chciałam wymazać ten dzień, ale teraz, gdy patrzę w ufne oczy Daniele, nie pragnę już tego. To zdarzenie doprowadziło mnie do niego. Zmieniłam się na lepsze. Zobaczyłam świat, którego unikałam. Zdobyłam przyjaciół. Odszukałam spokój. Znalazłam miłość swojego życia.

***
Czuję jej ból. Widzę wszystkie zdarzenia tamtego wieczoru w jej oczach. Nie wyobrażam sobie jak bardzo musiało ją to złamać. Jak trudno było bez wsparcia. Bez zrozumienia... Ale ja ją rozumiem. Ja ją kocham.
-Nawet nie wiesz jak mi przykro.
Płacze cicho.
-Hej, przestań płakać. Wylałaś już zdecydowanie za dużo łez, a jak spotkam tego drania zabiję go własnymi rękoma. Wiem, że straciłaś coś najcenniejszego na świecie, ale to tylko ręka. Wiesz, że dałabyś radę, tylko nie chcesz. To ty to wybrałaś, świadomie. Możesz zrobić w życiu mnóstwo rzeczy. Nie straciłaś marzeń, po prostu na chwilę przestałaś dążyć do celu.
Pokiwała głową, pociągnęła nosem.
-Wiem, tylko czekałam aż ktoś mi to powie. Mogę nadal dobrze śpiewać, mogę zostać lekarzem, mogę nadal żyć z muzyką. Skupiłam się na tym, że się zepsułam.
-Musisz porozmawiać z rodziną. Wyjaśnić,wytłumaczyć, powiedzieć jak ty to widzisz...-chciałem mówić dalej, ale ona wdrapała się na moje kolana i przystawiła swój palec do moich warg.
-Cicho, terapeuto.-zaśmiała się-Wiem, co mam robić i ty też, a teraz trzeba coś sobie powiedzieć. W tę dość niesamowitą, cudowną noc.
Siedzę oszołomiony. Nie wiem co mam robić. Pierwszy raz w życiu mam wodę zamiast mózgu. Mogę tylko jej dotykać i myśleć jak bardzo ją kocham, ile czekałem na nią...
-Kocham cię.-mówi szeptem-Jesteś najlepszym, co mnie spotkało w życiu. Moją pomocą, której tak bardzo potrzebowałam. Nawet nie wiesz... Och! Jesteś idealny! Chcę zostać z tobą aż po kres wieczności.
Przyciąga mnie, ale ja przytrzymuję ją.
-Nie.-widzę zdezorientowanie w jej pięknych oczach-To ja cię kocham. Najmocniej na świecie. To ty jesteś idealna. Bardzo cię potrzebowałem. Żeby zrozumieć, że jednak mam jakąś wartość, że mogę żyć tak jak dawniej. Nawet nie wiedziałem, że potrafię czuć to wszystko, co teraz czuję. Jesteś moim światłem, nadzieją. Kocham cię.-szepczę jej do ucha.
Widzę łzy na jej policzku. Scałowuję je szybko.
-Kocham cię.
-Kocham cię...
Przyciąga mnie do siebie i całuje. Wszystko wokół zaczyna się kręcić. Jest niesamowita, myślę. Jej ciepłe drżące wargi na moich. Jest moim cudem. Nie możemy przestać się całować. Leżymy w schowku i nie możemy się od siebie oderwać. Nie miałem pojęcia, iż całe życie czekałem na coś takiego. Nie mogę uwierzyć, że dostałem to na wieczność. Że dostałem ją.
-Jesteś moim najlepszym prezentem bożonarodzeniowym.-szepczę.
Zaczyna chichotać, ja razem z nią.
-A ty moim.


***

Leżymy wczepieni w siebie na podłodze składzika ze szczotkami. Wchodząc tu nawet w najśmielszych marzeniach, nie wyprodukowałabym takiego scenariusza wydarzeń tej nocy. Jego usta przy moich, palce splecione, jego ciepły oddech... Ideał. Dwoje skrzywdzonych ludzi znalazło sens swojego istnienia. Nie mogę w to uwierzyć. Nie mogę uwierzyć w to, że czekałam na te pocałunki tak długo. Nie mogę uwierzyć, że dostałam go na całą wieczność, że on mnie chce.
-Daniel...
-Tak, Lauren?-pyta uśmiechnięty.
-Ładne imię.-mówię cicho, przytulając go.
Uśmiecha się.
-Na wieczność?
-Na wieczność.
-Nawet ja te drzwi się otworzą?
-Nawet jak te drzwi się otworzą.-byłam taka spokojna. To było dobre uczucie.
-Nawet jak w pełni zobaczysz moją twarz?
-Oczywiście. Nie obchodzi mnie twój wygląd.-mówię rzeczowo-No dobra może trochę.
Zaczynamy się śmiać.
-Trzymam cię za słowo.-mówi.
-A ja ciebie.
Wzdycha i przysuwa mnie do siebie.
-Najlepsze święta w moim życiu.
-Tak, najlepsze święta na całym bożym świecie.-odpowiadam. Zasypiamy.

Budzi mnie ostre światło. Mrugam oczyma, aby przyzwyczaić się do jasności. Daniel wstaje powoli ze mną w swoich ramionach. Patrzymy na otwarte drzwi schowka. Stoi w nich Lessie i jakiś chłopak. Pewnie Derek, najlepszy przyjaciel Daniela. Patrzymy zdezorientowani na woźnego i tą dwójkę, a oni na nas. Czuję, że zaczynam się rumienić, w końcu leżę wtulona w nieznajomego. Wiem jak może to zostać odebrane. Lessie spogląda na moje nogi. O nie...
-Ha! Mówiłam, że zadziałają! Ha! Lauren Ruby McLay ostatni raz mnie wyśmiałaś!-zaczyna tańczyć jakiś dziwny taniec.
Razem z Danielem zaczynamy się śmiać.
-O co jej chodzi?-pyta roześmiany.
-Później ci wytłumaczę.-zerkam na niego. Jest szeroki w ramionach, wysportowany. Ma czuprynę orzechowych włosów, które sterczą we wszystkie strony jakby nie znały pojęcia „grawitacja”. Ma szorstkie, ale ciepłe dłonie, bardzo duże. I te oczy... takie głębokie, piękne, zielone jak łąka po deszczu. On także przygląda się mnie. Widzę uśmiech błądzący na jego ustach. Czuję jak rozbiera mnie wzrokiem. Rumieniec wypływa na moją twarz. Niemal zapomniałam o naszych widzach.
-Jak się tu znaleźliście?-pyta zszokowany Robert.
-Drzwi się zatrzasnęły.-odpowiada Daniel nie patrząc na niego. Wlepia wzrok w nasze splecione dłonie. Widzę uśmiech na jego twarzy. Jest taki szczęśliwy. Ja także.
-Ale jak...?-Robert drąży.
-Czy to ważne? Drzwi są wadliwe i... tak... po prostu... no wiesz.-mówimy z Danielem.
-Dzieciaki, ale te drzwi są normalne. Dobrze, że wasi koledzy zorientowali się, że coś jest nie tak.-mówi znudzony woźny.
-Ale... to nie możliwe. Przecież wczoraj nie mogliśmy się wydostać.-mówię zdenerwowana.
-Wiedziałam!-piszczy Lessie-To przeznaczenie. To Cud Bożonarodzeniowy!!! Wiedziałam, dlatego przyjechałam. Wróciłam dziś rano, bo nie odpowiadałaś na maile. Wiedziałam, że prędzej trzęsienie ziemi, by cię uciszyło.
Uśmiecham się.
-Stary, ale jazda. Wow. Ten schowek jest magiczny ja też się w nim schowam i znajdę dziewczynę.-śmieje się Robert.
-Tak jakoś wyszło.-mówi Daniel-Może rzeczywiście to przeznaczenie...
Patrzy na mnie tymi pięknymi oczami.
Widzę w nich miłość.
Miłość.



12 miesięcy później...
Siedzę na kolanach Daniela, w parku. Przyjechaliśmy do Nowego Jorku. To nasza pierwsza wspólna Wigilia. Tyle się zmieniło przez ostatni rok...
Patrzę na nasze splecione palce. Uśmiechamy się. Daniel w końcu się odważył i porozmawiał z ojcem. Policja przesłuchała wszystkich świadków zdarzenia, ale mój chłopak nie chciał, aby jego tata siedział w więzieniu. Udali się razem na terapię. Może nie darzą się miłością, ale widać jak opuszczają ich wyrzuty sumienia, które zawzięcie pielęgnowali. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Daniel wybrał marzenia, nie strach.
Natomiast ja, przestałam być zamknięta w swoim bólu. Powiedziałam mamie jak bardzo boli mnie jej nadzieja. Doszłyśmy do porozumienia. Oczywiście nie obeszło się bez łez, ale to były dobre łzy. Łzy radości. Wybrałam dodatkowy kierunek na studiach. Daniel mnie namówił i spędzał ze mną całe dnie przy fortepianie. Nie zawsze spotkania z muzyką kończyły się dobrze. Często byłam wściekła na siebie i świat, ale on siedział obok mnie i skutecznie uleczał moje rany. Nie wiem, jak mogłabym istnieć bez niego. Nie potrafię sobie tego wyobrazić.
-Lauren?
Uśmiecham się i przytulam do niego.
-Tak, Danielu?-odpowiadam, czując na policzku jego oddech.
-Kocham cię.
Przeczesuję jego włosy i patrzę w cudowne oczy.
-A ja kocham ciebie.
Całuje mnie słodko i spogląda w gwiazdy.
-Jesteś najjaśniejszą gwiazdą.
Przytulam się do niego i wdycham jego zapach.
-Odnalazłam mój dom.-odpowiadam. 
Obydwoje czujemy spokój i ulgę, którą odnaleźliśmy po latach poszukiwań. Nauczyłam się wiele, ale to właśnie miłość nauczyła mnie, iż nigdy nie powinniśmy tracić nadziei. Nawet w najciemniejszą, najbardziej pochmurną noc, można znaleźć gwiazdę. Trzeba tylko wierzyć...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Publikujesz?

Jakby nie dość było, że z całego serca wyczekuję lata, słońce wyszło z samego rana dosłownie na piętnaście minut, a potem zniknęło pod warstwą chmur, ukrywając się przez resztę dnia. Witam was tym pozytywnym akcentem! O czym możemy pomówić dzisiaj? O tym, o czym obiecałam się wypowiadać. Czyli kiedy publikować, a kiedy swoje dzieła zachować w szufladzie? Nie wiem, ale się wypowiem! Zacznijmy od tego, że publikować możemy w różnych formach. Możliwe jest wysłanie swojego tekstu do jednej z młodzieżowych gazet, czasopism literackich, które zwykle chętnie przyjmują kilka akapitów od początkujących, jeśli tylko propagują postęp i samokształcenie. No, nie zawsze, ale warto próbować. Oprócz ucieczki do papierowych opcji, możemy założyć konto na jednym z serwisów internetowych takich jak: * Wattpad, * Sweek, * Blogspot (lub każda inna platforma oferująca założenie własnej strony), * Tumblr, * Facebook (dla odważnych, warto pisać pod pseudonimem).

Pozytywne rzeczy i ich skutki...

... czyli jak sprawić, żeby dzień stał się lepszy (będąc świadomą konsekwencji) lub życie, w końcu składa się ono z chwil. ☺ Często uśmiech działa cuda. Uśmiechnij się do przypadkowego przechodnia, może akurat jest czymś zmartwiony? Umilisz dzień i jemu i sobie. Zbyt wielu ludzi popiera ignorancję i szarą prozę życia. Przypadkowy uśmiech jest niespodziewany, a większość z nich po prostu lubi niespodzianki. Ewentualny skutek : osoba może oczywiście wziąć cię za wariata, ale nie przejmuj się. Bycie wariatem jest w porządku.  ☁ Bądź ponad tym Czyli coś, co staram się robić na co dzień. Pomóż nawet w złości. Temu, kogo nie znosisz, nienawidzisz, nie możesz znieść. Po prostu olej wszystko i bądź okej w stosunku do siebie. Wszyscy mamy wady, irytujące nawyki, wkurzające śmiechy. Nie musisz być sympatyczny, ale wystarczą twoje dobre chęci, by okazać dobre serce. Skutek: Oczywiście możesz być wykorzystywany, ale w tym tkwi haczyk. Zachowaj umiar w pomaganiu.

Duże przestrzenie dzielą ludzi

Wielu z nas narzeka, że cierpi na samotność. Że nie ma dobrych kontaktów z rodziną. Rozczarował się, że nie wszystko wygląda idealnie jak w telewizyjnym serialu, który oglądają zamiast rozmawiać. Czym jest rozmowa? To sztuka, którą nieczęsto się już stosuje.  Rozmowa to wymiana informacji między dwojgiem ludźmi. Pytanie, odpowiedź. Adresat, odbiorca. Lecz są to przede wszystkim uczucia, które tworzą wspomnienia i więzi. Duże przestrzenie dzielą ludzi. Po jakimś czasie, gdy masz już wszystko: wielki dom, wielki telewizor, wielkie ego i wielkie bogactwo, uświadamiasz sobie, że zgubiłeś jedno. Rodzinę i miłość, to, co łączyło was kiedyś. Czy dom z marmuru, zimny jak lód, może być przytulny? Owszem, jeśli rządzą nim kochający się domownicy. Najczęściej jednak w tej drodze na szczyt tracimy najcenniejsze rzeczy, które z początku nie wydają nam się takie ważne. Dopiero później uświadamiamy sobie, że bez nich nikt tak naprawdę nie żyje. Wiem, że często to, co mamy w telefonie wydaje si