Przejdź do głównej zawartości

Ulica Scar'ów

Rozdział 4

- Spóźniłaś się – przywitała mnie Ami.
- Przyszłaś za wcześnie. Prawdę mówiąc, zostały mi jeszcze dwie minuty na dojście.
Szturchnęła mnie i wskazała na wysoki budynek, wyłaniający się z miejskiego krajobrazu.
- Oto jest cel naszej wyprawy.
Zmarszczyłam brwi.
- Przecież to Centrum Budowlane... - potarłam dłonią czoło. - Coś ty znów wymyśliła?
Ami uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Remontuję mieszkanie sąsiadów.
- Sama, prawda? Nie zatrudniłaś robotników... Nie zniżyłabyś się do tego poziomu – to było raczej stwierdzenie, zapowiadające coś niewiarygodnego, w co na sto procent miałam zostać wplątana.
- T y mi pomożesz.
- Nie. Nie, nie, nie. Nie zamierzam wpakować się w to bagno.
Tak więc dziesięć minut później wylądowałam w Centrum. Ami porzuciła mnie na rzecz działu z farbami, zostawiając pomiędzy regałami, zapełnionymi dodatkami, dekoracjami i innego rodzaju rzeczami, które nigdy nikomu nie będą potrzebne. Poczułam się przytłoczona nagłą ilością plastiku, szkła i metalu. Po każdej wizycie w podobnym sklepie musiałam wziąć długą, gorącą kąpiel, żeby oddalić od siebie sztuczne oczy, tandetnych lalek, które wrzeszczały do mnie: Znamy wszystkie twoje sekrety. Wiemy czego się boisz. Chodź do nas. Chodź.
- Znajdź coś ładnego do salonu – powiedziała Ami. - Sąsiedzi są tradycjonalistami i kochają biel.
Po czym zniknęła za rogiem, rozglądając się po sklepie.
Mój wzrok przykuła porcelanowa, zielona żaba. Stała wciśnięta pomiędzy ozdobne poduszki, a karteczka obok niej głosiła: Kup mnie, przyniosę ci szczęście. Wrzuciłam ją do koszyka, nie bardzo wiedząc po co owym sąsiadom przerażająca figurka płaza. Nie zamierzając zbyt wnikliwie oglądać towaru, zaplanowałam sobie spacer po sklepie. Przez ten czas, otumanił mnie zapach kleju i farby, przez co byłam dość spowolniona. Oprócz mizernej żaby, nic nie zdobyło mojego uznania, więc skierowałam się do kas. Jednocześnie wypatrywałam Ami, która mogłaby mnie uwolnić od przytłaczającej ilości dodatków. Zamierzałam przekonać ją, żeby odpuściła mi ten remont, bo jedynym, co mogłam wnieść do odnowionego mieszkania, była p o r c e l a n o w a ż a b a.
Gdy zauważyłam ciemną głowę przyjaciółki w prześwicie, między półkami, szybko odwróciłam się od kas i pobiegłam w tamtą stronę, nie zważając na stukanie figurki o ścianki koszyka.
- Możemy już iść? - spytałam jak dziecko, które ma dość zakupów z matką.
Ami oderwała spojrzenie od Zachodu Słońca na Karaibach i spojrzała na mnie zdziwiona, jakby nie zauważyła, że minęło dobre półtorej godziny odkąd przekroczyłyśmy próg Centrum.
- Co myślisz o tym kolorze? O, wybrałaś coś! - ucieszyła się, ale natychmiast zrzedła jej mina.
Uniosłam lekko koszyk i nagle podłoga wydała się bardzo interesująca.
- Musimy pogadać – oznajmiła Ami.
Zapłaciłyśmy za zakupy i skierowałyśmy się w stronę osiedla, zwanego Cichym Zakątkiem, które – rzeczywiście – było ciche.
Szłyśmy w milczeniu, słuchając jedynie szelestu reklamówek. Patrzyłam na swój cień, który wydłużał się w leniwym słońcu. Był o wiele dłuższy niż ja w rzeczywistości, choć miałam metr siedemdziesiąt i długie, smukłe nogi. Mój cień wyglądał tak, jakby chodził na tyczkach.
- Co się dzieje?
Zatrzymałam się.
- Dlaczego myślisz, że coś się dzieje?
- Boo – wskazała na reklamówkę, którą niosłam – właśnie kupiłaś porcelanową żabę.
Ami wzięła do ręki malutką kartkę przyczepioną do figurki.
- Tani chwyt marketingowy.
- Wiem.
Westchnęła.
- Nie mogę uwierzyć, że wciąż obwiniasz się za śmierć tamtej dziewczynki. To nie twoja wina. Ty nie wznieciłaś pożaru. Uratowanie jej było praktycznie niemożliwe, przynajmniej z tego, co mi mówiłaś. Aiden, życie toczy się dalej. Nie możesz wybiegać myślą w tył i po raz setny analizować czy to twoja wina, czy nie. Zamknij tamte drzwi, a Łucja niech spoczywa w spokoju. Daj jej szansę. I sobie przy okazji też – zrobiła chwilę przerwy. - Wiesz, na jakim cmentarzu jest pochowana?
Wbiłam ręce do kieszeni, przy okazji natrafiając na kawałek metalu.
- Nie słyszałam o niej od tamtego czasu – powiedziałam, skręcając w boczną uliczkę.
Zostawiłam Ami samą i skierowałam się do domu.
To, co powiedziała Ami, nie było prawdą. Mogłam uratować Łucję, ale nawet nie spróbowałam. Sytuacja nie była aż tak tragiczna, żebym nie dała rady wyprowadzić dziewczynki. Tamten dzień – 6 lipca, był jak dzień mojego pogrzebu. Umarła moja dusza, zrobiłam się... Taka... Właśnie taka. Okropna. Nic nie znacząca. Z przygniatającym poczuciem winy, które trawiło mnie od środka. Pragnęłam jedynie znaleźć się gdzieś daleko – uciec. Zmieniłam kierunek: odwróciłam się i pędem pobiegłam nad morze.

Rozdział 4,5

Zdyszana, usiadłam na wilgotnym piasku. Zaczynało zmierzchać. Na morzu pojawiały się jedynie pojedyncze, łagodne fale – uspokajały mnie jak nic innego. Słońce powoli toczyło się ku zachodowi, barwiąc plażę pomarańczowym światłem. Byłam jednak zdesperowana. Nadal. Tak, jak nigdy.
Przypomniałam sobie o kawałku metalu w kieszeni. Chwyciłam w palce zimną żyletkę. Spokój przerodził się w otępienie, wpatrywałam się w maleńki przedmiot, który trzymałam w dłoni. Delikatnie połyskiwał, jakby budzący się do życia. Zadaje śmierć, a żyje. Tak bardzo pokręcony jest ten świat.
Przyłożyłam metal do nadgarstka i lekko przycisnęłam. Przed oczami mignęło mi jedno wspomnienie, wywołane dotykiem zimnego ostrza: mężczyzna w kominiarce. Scyzoryk. Przypomniałam sobie o bliźnie pod okiem. Wtedy ktoś mnie zawołał. Nie odrywałam wzroku od swojej ręki, gotowa wykonać ostateczny ruch. Nie mogłam zmusić się do przesunięcia żyletki. Dlaczego nie mogłam tak łatwo wydostać się z tego labiryntu? Dlaczego nie potrafiłam zakończyć swojego marnego życia, jednym ruchem? Czy to był właśnie dowód mojego tchórzostwa?
Ktoś szarpnął mnie za ramię. Ktoś wziął mnie za nadgarstki, pozwalając żyletce bezgłośnie upaść na piasek. Ktoś próbował postawić mnie na nogi. Ktoś coś do mnie krzyczał. Ktoś podniósł przedmiot z piachu i wrzucił go do morza. Ktoś złapał mnie, gdy upadałam.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Największe niesprawiedliwości świata

Myśl dnia: ten moment, gdy nawet osiedlowy supermarket ma Instagrama, a ty nie i zastanawiasz się co takiego mogą tam wrzucać. Zdjęcia szynki z promocji? Pomijając tym razem poważne tematy, trochę się pośmiejemy (powodzenia, moje poczucie humoru jest dziwne) rozważając nad tym co przeszkadza nam w świecie.  Zapraszam na post pełen nawiasów i subiektywnych podpunktów trochę po nic. A jednak po coś. ☆ Najbardziej denerwują mnie osoby, które jedzą, jedzą, i nie tyją (wcale nie jestem jedną z nich ciii, to koncepcja samoirytacji). Mogą wtrąbić cały słoik Nutelli, dobić to grubymi naleśnikami na oleju, z syropem klonowym i cukrem, a nogi nadal wyglądają jak z paryskiego wybiegu. Ugh. ☆ Łączenie kolorów. Kiedy ty boisz się połączyć czarny z żółtym, a te wszystk...

Książka o promyczku

Jeśli kiedykolwiek chciałeś poddać się tylko dlatego, że było trudno, powinieneś przeczytać wspaniałe dzieło Kim Holden. Książka chwyciła mnie za gardło, przydusiła, a na koniec wywołała niemożliwy do powstrzymania potok łez. Masz przed sobą taki krajobraz: jezioro, chmurne popołudnie. Na pomoście siedzi dziewczyna z nogami podkulonymi pod samą brodę i kiwa się w tył-przód jakby miała chorobę sierocą. Szara przestrzeń otacza ten samotny punkcik, mimo że w około turyści na kocach łudzą się o trochę słońca. Po twarzy bieduli strumieniami płyną łzy, sprawiając, że wygląda szalenie nieatrakcyjnie, ale co tam.  Pytanie: Co tak naprawdę robi? Odpowiedź: Czyta najpiękniejszą, najbardziej nieziemską książkę jaką mógł wymyślić człowiek. Właściwie, może Kim Holden nie jest człowiekiem? Może jest wszechwiedzącą maszyną do pisania wyrywających serca powieści? Może jej życiową misją jest uczenie nas, [SPOILER ALERT] że tak naprawdę to nie śmierć jest najważniejsza?

Kot dla uwagi

http://www.unsplash.com Naprawdę dawno mnie tu nie było, więc trzy miesiące spóźniona, witam wszystkich w nowym roku! Mam nadzieję, że dla wszystkich będzie jeszcze lepszy niż ten poprzedni. Przyznajcie się, kto zdążył już złamać swoje postanowienia? Dzisiaj przychodzę do was tak właściwie... z niczym. Przepraszam. Daję znać, że żyję i jeżeli ktoś pozostał jeszcze na tych starych śmieciach, mam nadzieję, że mój warsztat nadal będzie was zadowalał. A teraz czas na lanie wody. Upływający czas mierzę nie tylko zerkając na białe kartki kalendarza, ale też przez patrzenie w lustro. Włosy, które w sierpniu sięgały nad ramię, teraz urosły o dobre sześć centymetrów. Mam wrażenie, że jeszcze te prawie pół roku temu uważałam się o wiele mądrzejszą niż jestem teraz, ale cóż, tak bywa. Mam nadzieję, że niedługo znowu zacznę gadać od rzeczy. Nie wiem nawet o czym powinnam pisać. Nie kręci mnie już wysławianie się na każdy temat, a także lanie wody (udawajmy, że właśnie teraz tego nie ...