Przejdź do głównej zawartości

Życie mimo wszystko

Rozdział 6





Moje policzki nabrały rumieńców, czułam pod stopami piach i kamienie. Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Biała sukienka (całkiem mokra) przylegała do nóg. Wybiegłam na brzeg i pisnęłam. Jak to możliwe?
- Boże – wyszeptałam i poczułam, że kręci mi się w głowie.
Usiadłam przy najbliższym kamieniu. Poczułam chłód. Pokręciłam głową.
- To jakieś wariactwo.. Najpierw umieram, a po kilku tygodniach, w czasie burzy znów staję się żywa – pomyślałam.
Zaraz potem oślepiła mnie jeszcze inna myśl. Gdzie będę mieszkać? Co ja ze sobą zrobię? Będę musiała się ukrywać?
- Przecież całe miasto wie, że Zoey Rosanne utopiła się w jeziorze... Rozpoznają moją twarz w ciągu sekundy. Może jeszcze wyślą mnie do laboratorium i będą przeprowadzać doświadczenia, jakim cudem powstałam z martwych. Ale przecież moje ciało chyba ciągle leży na cmentarzu? A może... - przerwałam rozmyślania, bo moją głowę przeszył okropny ból.
Miałam wrażenie, że coś rozsadza moją czaszkę od środka. Złapałam się za głowę. Ból był tak oszałamiający, że nie byłam w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu. Nagle, przed moimi oczami ukazał się obraz pustego grobu, ale widziałam go tak jakby... z podziemi. Płyta była wciąż zasunięta. Zaraz potem, na miejsce cmentarza, wskoczył obraz domu Shauny. Potem ból ustał w ciągu sekundy.
- Co to było? - pomyślałam.
Wciąż byłam trochę zaćmiona, ale starałam się przywrócić sobie trzeźwość umysłu. Nadal grzmiało, deszcz siekł skórę. Zaczynało robić mi się zimno. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Przy brzegu lasu, zobaczyłam czarną narzutę z kapturem.
- Dobre przebranie – stwierdziłam.
Chwilę później zorientowałam się, że była to narzuta Sofii. Musiała ją zgubić, gdy łaziły się z Kris, Rose i Jane po lesie. Narzuciłam ubranie na plecy, okryłam głowę kapturem. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie mogę pójść. Jak na komendę pomyślałam o tym co zobaczyłam zaraz po cmentarzu. Dom Shauny.
- Jest wpół do pierwszej w nocy. Ciekawe czy otworzy... - pomyślałam.
Okryłam się jeszcze szczelniej kapturem i ruszyłam w drogę. Dom Shauny znajdował się jakiś kilometr czy dwa od mojego. Mieszkała w domku jednorodzinnym zbudowanym z czerwonej cegły. Gdy stanęłam przed drzwiami, zawahałam się.
- No dobra – pomyślałam. - może nie dostanie zawału..
Zapukałam najciszej jak się dało. Nic. Powtórzyłam próbę, tylko że głośniej. Tym razem usłyszałam ciche kroki i ziewnięcia. Drzwi lekko się uchyliły, a zza nich dobiegł przestraszony głos.
- K-kto tam?
Nie wiedziałam czy mam mówić czy nie. Lepiej szerzej otworzyć drzwi, żeby mnie zobaczyła, czy..
- Zoey – powiedziałam cicho.
Usłyszałam, jak Shauna otwiera drzwi szerzej, potykając się przy tym. Zobaczyłam jej całą postać. W piżamie i szlafroku, na nogach miała kapcie-króliki. Ledwie powstrzymałam się od chichotu na widok tych kapci, choć od zawsze wiedziałam, że Shauna je ma.
Powoli zdjęłam czarny kaptur z głowy, tak, żeby mogła zobaczyć moją twarz. Shauna wytrzeszczyła oczy tak, że myślałam, że wyjdą jej z orbit. Cofnęła się kilka kroków do tyłu i zasłoniła usta rękami.
- O Boże... boże... boże... w-w-chodź, Zo-ooey – wydukała.
Niepewnie przekroczyłam próg i zamknęłam drzwi. Shauna oparła się o ścianę w przedpokoju i osunęła się po niej. Usiadłam na przeciwko niej.
- Ty... A-alee... ty-y-y ni-e...
- Shauna, spokojnie. Dla mnie też to szok. Spokojnie. Jesteś sama w domu?
Pokiwała głową.
- Chodź do kuchni – zdziwiła mnie stanowczość w moim głosie – wszystko ci opowiem.
Gdy usiadłyśmy przy kuchennym stole, a Shauna pozbyła się już szoku i upewniła się, że nie jestem wytworem jej wyobraźni, spytała mnie:
- Zo, jak to wszystko możliwe?
- Poczekaj, opowiem ci wszystko od początku – wzięłam łyk herbaty. - Gdy wróciłam nad jezioro, po tym jak straszyłam moją rodzinkę, zaczął padać deszcz. I to tak porządnie... Jeszcze te grzmoty i błyskawice.
- Tak, wiem. W całym mieście tak było – dodała Shauna.
- Wtedy jeszcze byłam duchem. Weszłam do jeziora. Podniosłam ręce do góry i chciałam dotknąć kropel deszczu. Zaczęłam się kręcić, a w oddali trzasnął piorun. Wtedy z moich dłoni zaczęły sypać się iskry, ale to nie bolało. Potem poczułam, że zaczynam się robić mokra. Krople deszczu spływały po moich ramionach, sukienka też zamokła. A właśnie! - przypomniałam sobie – masz może coś do przebrania?
- Dam ci jak skończysz. Dawaj dalej.
- Wtedy wyszłam z wody, iskier już nie było.
- Zoey, to wszystko jest takie niezwykłe! Naprawdę nie mogę uwierzyć, że dzieje się naprawdę.
- No i jeszcze te wizje, czy nie wizje... Czy cokolwiek to było...
Shauna zatrzymała kubek z herbatą w połowie drogi do ust. Spojrzała na mnie.
- Jakie "wizje"? - spytała zdezorientowana.
- Nooo... Kiedy wyszłam na brzeg, byłam wystraszona i usiadłam przy kamieniu. Wtedy zaczęła mnie strasznie boleć głowa. Przed oczami zobaczyłam MÓJ pusty grób, ale płyta była zasunięta. A potem... potem... - przerwałam.
- Co "potem"? - spytała zniecierpliwiona – Zoey, wyduś to z siebie!
- Potem zobaczyłam twój dom – wyrzuciłam na jednym oddechu.
Shauna wydawała się być jeszcze bardziej zdezorientowana. Można powiedzieć, że wmurowało ją w krzesło. Westchnęła, aczkolwiek nie było w tym westchnięciu rezygnacji.
- Zo, tutaj się coś dzieje, coś dziwnego. Obie nie wiemy o co w tym chodzi, ale to z całą pewnością nie jest normalne. Wizje, to że cię słyszałam, wtedy na pomoście, no i to, że znów żyjesz.
- Racja. Na sto procent coś jest nie tak. I my się dowiemy co. Tylko mamy mały problem.
- Hm?
- Gdzie miałabym mieszkać?
Shauna chwilę się zastanawiała.
- Słuchaj Zoey, moi rodzice wyjechali na spotkania biznesowe...
- Ale niedługo wrócą – przerwałam jej.
- Właśnie nie. Wyjechali na jakieś półtora roku.
- Słucham?!
- I udało mi się przekonać ich, żeby nie zatrudniali żadnej niańki. Na litość boską! Oni chyba nie rozumieją, że mam już siedemnaście lat, a nie dziesięć.
- I myślisz, że mogłabym u ciebie mieszkać? Przecież... No nie wiem... Nie sprawiałabym ci kłopotu? A poza tym nie mam kasy na żadne ubrania, jedzenie, a nie mogłabym się stąd ruszać. Nie mogłabym znaleźć sobie pracy, żeby chociaż trochę ci dopłacić... Wiesz przecież... Ja nie żyję.
- Zo, nie gadaj głupot, bo pomyślę, że jeszcze mózg ci nie wrócił. Po ubrania mogłabym pójść do twojego domu, poprosić twoją ciotkę, żeby mi je dała, bo... powiedzmy, że... - zmarszczyła czoło, próbując coś wymyślić. - że na przykład chcę mieć pamiątkę po przyjaciółce.
- No tak, oddałaby ci wszystko co należało do mnie. Byleby zniknęło to z jej domu.
- No widzisz... To kwestię ubrań mamy załatwioną – uśmiechnęła się zadowolona.
- Tak, ale źle bym się czuła zwalając ci się na głowę. Jesteś świadoma, że musiałabyś na mnie zarabiać i płacić podwójne rachunki?
- Jestem, a poza tym, rodzice zostawili mi kasę na owe rachunki itp.
- Jesteś nienormalna, wiesz? – spytałam.
- Wiem – odpowiedziała i uśmiechnęła się zadowolona, jak chomik, który zrobił salto. – Chodź, dam ci tymczasową piżamę. Jutro pójdę po twoje ciuchy.
- Dzięki – powiedziałam.
- Spoko – uśmiechnęła się. - wolisz podłogę, czy kanapę w salonie?
- Zamawiam podłogę.
- Jesteś nienormalna, wiesz? - spytała.
- Wiem – odpowiedziałam i roześmiałam się.
Werqa Ju

Komentarze

Prześlij komentarz

Każdy komentarz i obserwacja wywołują uśmiech i niezwykle motywują.

✓ Komentarze wulgarne są od razu usuwane.
✓ Przyjmuję jedynie konstruktywną krytykę.
✓ Zostaw link do swojego bloga - chętnie poczytam.
✓ Nie bawię się w rzeczy typu: obserwacja za obserwację. Ale jeśli twój blog mi się spodoba - zaobserwuję.
✓ Jeśli komentujesz, zrobię to na pewno u ciebie.

Popularne posty z tego bloga

Black Heart

Kto miał chociaż raz przemożone wrażenie, że nie wie, co chce w życiu robić..? A jeśli wie, to waha się, czy na pewno będzie się spełniał w danym zawodzie, czy wytrwa? Tematyka dzisiejszego postu nie będzie o doradztwie zawodowym - Boże, broń! Nie wyobrażam sobie, że coś takiego mogłoby wyjść spod mego pióra. Niech ktoś mi o tym przypomni, kiedy skończę jakieś dwadzieścia lat i obym nie została właśnie doradcą zawodowym...  Chciałam napisać, że wszystkiego warto próbować. Mądrość życiowa, o której czytamy, którą napotykamy, nie wzięła się z niczego. Ktoś musiał coś robić, działać, angażować się - a z tym jest teraz problem. Mogę potwierdzić w stu procentach na przykładzie kilku znajomych. Żeby grupowo się w coś zaangażować, wszystkich trzeba ciągnąć na siłę. Żadnej dobrej woli. Żadnej chęci i ciekawości. Zresztą, nie wiedzą co tracą. Najgłębsze wartości życia trzeba odkryć samemu, pokonując swoje wewnętrzne bariery. Nikt niczego się nie nauczy, jedynie czytając książki i cytując...

Tutaj jestem!

Na pewno każdy z młodych, początkujących pisarzy ma taki okres, gdy zastanawia się nad swoim debiutem. Myślimy i myślimy, ale często nasze zmagania spełzają na niczym. Niedawno wysłałam próbkę swojego opowiadania do gazety. Nie otrzymując odpowiedzi przez dłuższy czas, wysłałam kolejny raz swoją prośbę. Tak to się ciągnęło, aż w końcu dostałam odpowiedź. Dosyć neutralną, bo okazało się, że nie mogą umieścić mojego opowiadania, ale zapraszają do wzięcia udziału w konkursie literackim. Okej. Jako, że jestem osobą bardzo dużo myślącą, to zaczęłam układać sobie w głowie przemyślenia i przeróżne wyjścia. Po pierwsze, cieszę się, że chociaż spróbowałam (dziwię się, że nie zwrócili mi uwagi za spam :3), mimo odmowy i postanowiłam zrobić pierwszy krok ku osiągnięciu swojego celu. Lecz co jeszcze mogę zrobić? 

Pokonać złość

/udowodnić, że może być lepiej. Zacznę od tego, że sama często denerwuję się z różnych powodów, ale ten post jest o jednym: człowieku. Każdy z nas zna sytuację, gdy nie może wytrzymać czyjegoś zachowania, sposobu bycia czy po prostu obecności. Zanim zacznę całą rozprawkę o pokonywaniu złości, chcę o czymś wspomnieć. Wiem, że często nie mamy wpływu na nasze uczucia, ale zastanów się, zanim zaczniesz kłócić się z kimś o to, kim jest. Wiem, że jesteśmy tylko ludźmi i niektóre rzeczy nas ponoszą, ale nie możemy mieć pretensji do nikogo za to jak prowadzi swoje życie. Możemy zwrócić uwagę danej osobie, jeżeli coś nam nie pasuje w jej/jego zachowaniu, ale pamiętajmy o konstruktywnej krytyce.