Przejdź do głównej zawartości

"Persist", rozdział 2: Światło w tunelu



Czeeść! Nie wiem, czy jeszcze pamiętacie to opowiadanie. Zrobiłam dość dużą przerwę w pisaniu go, ale jak już kilk apostów temu pisałam, wznowiłam tworzenie ;). Miłej lektury.

Trzy tygodnie spędziłam w szpitalu, zanim wezwali moją babcię i rodzeństwo... Zirytowałam się, gdy któryś z lekarzy powiedział, że nie wpuszczali rodziny z odwiedzinami. Nawet kiedy byłam nieprzytomna. 
Przez cały ten czas pobytu w szpitalu, miałam jakieś "sesje uzdrawiające", przynajmniej tak to określiła kobieta, która je prowadziła. W jej wyglądzie, czy sposobie bycia, nie było nic uspokajającego. To kobieta o ostrych rysach, wydatnej szczęce. Skórę miałą ziemistą, przywodzącą na myśl trupa, albo zombie. Gdy mówiłam coś nie tak, zgrzytała zębami, więc zaczęłam się zastanawiać, czy są prawdziwe, czy też ma protezę.
- To czy odzyskasz pamięć zależy tylko i wyłącznie od wyników badań oraz od tego, czy będziesz się przykładać na tych spotkaniach. Rozumiesz mnie? - powiedziała na którejś z kolei sesji.
Nie rozumiałam.
Gdy babcia z moim rodzeństwem weszli do sali, siedziałam akurat na łóżku i dyndałam nogami. W przód – w tył. Próbowałam poprawić krążenie, bo wciąż było mi strasznie zimno.
Moja siostra była drobną blondynką z włosami do łokci i dużych zielonych oczach, przypominających łąkę wiosną. Brat był zupełnym jej przeciwieństwem. Miał krótkie, zwichrzone brązowe włosy, lekkie rumieńce na policzkach i piękne, niebieskie oczy, przywodzące na myśl taflę oceanu.
Jak ja wyglądałam w dzieciństwie?
Babcia swoimi pomarszczonymi dłońmi obejmowała dzieci. Cała trójka miała przygnębione miny, a babcia lekko przekrwione oczy. Ogólnie, wyglądała tak, jak ją sobie wyobrażałam. Poczciwa staruszka o siwych włosach, pomarszczonej skórze, drobnej budowie. W moich myślach uśmiechała się promiennie, ale teraz rozumiem, że nie jest jej do śmiechu.
Zauważyłam, że rodzeństwo chce rzucić się do mnie biegiem, ale się powstrzymują. Podeszli do mojego łóżka. Na gumowych nogach wstałam z posłania, starając się nie runąć na ziemię. Przez chwilę patrzyłam w oczy babci. Były niebiesko-złote. Już wiem, dlaczego babcia jest babcią. Takiego spojrzenia nie ma nikt inny. 
Dziewczynka powoli przytuliła mnie w pasie. Na szyi zauważyłam drobny, złoty wisiorek z literą B.
- Becky – mówię – Masz na imię Becky, tak?
Kucnęłam przed nią. Na jej twarz wpłynął uśmiech. Kiwnęła głową, ucieszyła się, że przypomniałam sobie choć jej imię. Jednak za żadne skarby nie mogłam sobie przypomnieć imienia brata. Gdy patrzyłam na niego, skupiając się z całej siły, wiedziałam że nic z tego nie będzie. Chociaż wciąż byłam słaba, po prostu podniosłam siedmiolatka, nie zważając jak palą mnie mięśnie, a potem zmierzwiłam mu włosy.
Gdy wreszcie spojrzałam na babcię, uśmiechała się delikatnie. Wzięła mnie pod rękę i razem usiadłyśmy na łóżku szpitalnym.
- Pewnie chcesz wiedzieć jak jest w domu? Już ci pewnie mówili, że zamieszkasz u mnie. Razem z Becky i Charlie'm...
A więc Charlie.
- ... to domek jednorodzinny, ale niezbyt duży. Ty będziesz miała własny pokój, dzieciaki będą musiały zamieszkać razem. Same się na to zgodziły... - kontynuowała swój monolog.
Miałam wrażenie, że mówi, by po prostu mówić. To było takie 'masło maślane'. 
- A rodzice? - spytałam, choć dobrze znałam odpowiedź.
Powinnam była się nie odzywać. Powinnam zamknąć buzię na kłódkę i dać spokój. 
Twarz babci zmieniła się. Uśmiech zniknął. Przybrała zatroskany wyraz, a jej piękne oczy zaczęły wpatrywać się w niedostępną dla mnie dal. Po chwili, pogładziła mnie po wierzchu dłoni, spojrzała mi z niepokojem w oczy.
- A więc mówili ci...? Ale pamiętasz coś...? Prawda?
Nie chciałam jej robić nadziei. Nie chciałam kłamać. Pokręciłam głową.
- Ze swojej karty wiem, jak się nazywam. Jedynymi rzeczami, które mi się przypomniały, było jedno wspomnienie, nieistotne zresztą i imię Becky. Powiesz mi jacy byli rodzice? - zmieniłam temat.
Babcia podniosła się z posłania, które wydało z siebie cichy, przytłumiony pisk.
- Wróćmy do domu.
Aha. Czyli to niebezpieczny temat? 
 

Wracając do domu babci panowała cisza. Mimo, że właściwie jej nie znałam, to czułam, że łączyła nas silna więź. Może tak było przed wypadkiem? A właściwie to jak doszło do wypadku?
Wchodząc do mieszkania otoczyła mnie woń cynamonu i imbiru. Od środka wypełniło mnie domowe ciepło. Wzięłam głęboki oddech i powoli weszłam do pokoju.
Salon był jak stare, dobre muzeum. Przynajmniej tak mi się zdawało. Co prawda, nigdzie nie zauważyłam ani grama kurzu, ale samą atmosferą wręcz przyciągał. Miałam wrażenie, że mogę rozwiązać tam wiele tajemnic i zagadek, być jak Sherlock Holmess. Ściany były białe, a pod jedną z nich stał piękny, okazały regał z mnóstwem książek. Podeszłam do niego i przejechałam palcem po drewnianej półce. Miałam nieodparte wrażenie, że po drugiej stronie po prostu MUSI być ukryte przejście. Mebel był od góry do dołu obstawiony książkami. Obok, wisiały szerokie półki ze zdjęciami. Widać moja babcia miała małego "bzika" na punkcie zdjęć, ale nie były to fotografie rodziny (odetchnęłam z ulgą). Większość była czarno-biała.
Ta, która spodobała mi się najbardziej, przedstawiała jedynie błękitne niebo, a między refleksami słońca frunęła gromada kruków.
- Sama je zrobiłaś? - spytałam.
Babcia popatrzyła na mnie, a ja poczułam, że jej oczy prześwietlają mnie do szpiku kości.
- Ty je zrobiłaś.
No jeszcze lepiej, pomyślałam. Szybko odwróciłam wzrok od fotografii. Zwróciłam uwagę na dalszą część pokoju. Przy jednej ze ścian stał jakiś "starożytny" kufer. Na podłodze leżał puchaty dywan w kolorze kawy. W centralnym miejscu pokoju stał niewielki telewizor, ale to nie on był kluczowym punktem. Najbardziej zwracały uwagę dwa fotele ustawione tuż przy regale. Przed telewizorem stała piękna, stara kanapa. Poprosiłam babcię żeby pokazała mi mój pokój. Bałam się. To było głupie, ale strasznie się bałam tego, co tam zobaczę. Nie chciałam poznawać dawnej siebie. Nie pragnęłam żadnej wiedzy o sobie, teraz już nie. Po szoku, którego doznałam w szpitalu, wolałam prowadzić swoje życie jako-tako. Od nowa. A tymczasem zmierzałam za babcią, na gumowych nogach do miejsca, które jest siedliskiem "mnie". 


 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Black Heart

Kto miał chociaż raz przemożone wrażenie, że nie wie, co chce w życiu robić..? A jeśli wie, to waha się, czy na pewno będzie się spełniał w danym zawodzie, czy wytrwa? Tematyka dzisiejszego postu nie będzie o doradztwie zawodowym - Boże, broń! Nie wyobrażam sobie, że coś takiego mogłoby wyjść spod mego pióra. Niech ktoś mi o tym przypomni, kiedy skończę jakieś dwadzieścia lat i obym nie została właśnie doradcą zawodowym...  Chciałam napisać, że wszystkiego warto próbować. Mądrość życiowa, o której czytamy, którą napotykamy, nie wzięła się z niczego. Ktoś musiał coś robić, działać, angażować się - a z tym jest teraz problem. Mogę potwierdzić w stu procentach na przykładzie kilku znajomych. Żeby grupowo się w coś zaangażować, wszystkich trzeba ciągnąć na siłę. Żadnej dobrej woli. Żadnej chęci i ciekawości. Zresztą, nie wiedzą co tracą. Najgłębsze wartości życia trzeba odkryć samemu, pokonując swoje wewnętrzne bariery. Nikt niczego się nie nauczy, jedynie czytając książki i cytując...

Tutaj jestem!

Na pewno każdy z młodych, początkujących pisarzy ma taki okres, gdy zastanawia się nad swoim debiutem. Myślimy i myślimy, ale często nasze zmagania spełzają na niczym. Niedawno wysłałam próbkę swojego opowiadania do gazety. Nie otrzymując odpowiedzi przez dłuższy czas, wysłałam kolejny raz swoją prośbę. Tak to się ciągnęło, aż w końcu dostałam odpowiedź. Dosyć neutralną, bo okazało się, że nie mogą umieścić mojego opowiadania, ale zapraszają do wzięcia udziału w konkursie literackim. Okej. Jako, że jestem osobą bardzo dużo myślącą, to zaczęłam układać sobie w głowie przemyślenia i przeróżne wyjścia. Po pierwsze, cieszę się, że chociaż spróbowałam (dziwię się, że nie zwrócili mi uwagi za spam :3), mimo odmowy i postanowiłam zrobić pierwszy krok ku osiągnięciu swojego celu. Lecz co jeszcze mogę zrobić? 

Pokonać złość

/udowodnić, że może być lepiej. Zacznę od tego, że sama często denerwuję się z różnych powodów, ale ten post jest o jednym: człowieku. Każdy z nas zna sytuację, gdy nie może wytrzymać czyjegoś zachowania, sposobu bycia czy po prostu obecności. Zanim zacznę całą rozprawkę o pokonywaniu złości, chcę o czymś wspomnieć. Wiem, że często nie mamy wpływu na nasze uczucia, ale zastanów się, zanim zaczniesz kłócić się z kimś o to, kim jest. Wiem, że jesteśmy tylko ludźmi i niektóre rzeczy nas ponoszą, ale nie możemy mieć pretensji do nikogo za to jak prowadzi swoje życie. Możemy zwrócić uwagę danej osobie, jeżeli coś nam nie pasuje w jej/jego zachowaniu, ale pamiętajmy o konstruktywnej krytyce.