Życie mimo wszystko
Rozdział 1
Stałam
na balkonie i bezwiednie wpatrywałam się w zachód słońca. Aparat
stał w szafie, a ja byłam zbyt leniwa, żeby po niego pójść.
Albo po prostu nie chciałam odrywać wzroku od tego widoku.
Ostatnio na świat patrzę jakby przez obiektyw aparatu. Z
zamyślenia wyrwała mnie świadomość, że słońce już zaszło.
Westchnęłam i rozejrzałam się dookoła. Przez moje ciało
przeszedł dreszcz, a ja znów utkwiłam wzrok w niebie. Gdzieś w
środku marzyłam, by istniała inna rzeczywistość, żeby istniał
inny świat. To dawało mi nadzieję, że kiedyś będzie lepiej.
Weszłam do salonu, jedną nogą odpychając kota, a drugą zamykając
drzwi. Stanęłam przed obszernym regałem z książkami. Jeszcze nie
wspomniałam, że czytałam bardzo dużo. Przez to też nie wiele
czasu spędzam na dworze. Nie raz słyszałam coś w stylu: "Skończ
już wreszcie czytać!", albo "Może wyszłabyś z domu.
Zgnijesz się na tej kanapie". Ale mnie nie interesuje to, co
jest dookoła. Wszystko mnie irytuje. Książki dają mi poczucie
bezpieczeństwa oraz izolacji od otaczającego mnie świata. Nurt
zdarzeń porywa mnie, a ja tracę poczucie czasu. Czasami myślę, że
ukrywam prawdziwą siebie w kartkach książki. Tylko one wiedzą co
naprawdę myślę i czego chcę. Kiedy już wyciągnęłam rękę po
jedną z nich, usłyszałam dzwonek. Spojrzałam na ekran telefonu.
-
O Boże... - pomyślałam, a po jakimś czasie zdecydowałam się
odebrać.
Dzwoniła
nachalna ciotka Celina, dumna jak paw ze swojej "córeczki"
bez żadnego powodu. Może ciotka tak ceniła Annę, bo wyglądem
przewyższyła całą naszą rodzinkę? Bo w głowie Anka to nie
miała nic. Chyba, że powietrze.
Wszyscy
się nad nią zachwycali. To strasznie denerwujące, choć muszę
przyznać, że nie bardzo mi zależało na uwadze ich wszystkich.
Jeden wart drugiego. Pamiętam, że w chwili słabości, stawałam
przed lustrem i porównywałam się z moją idealną kuzynką. Ja
sama nie byłam jakaś nadzwyczajna. Miałam czarne pofalowane włosy,
jasną cerę, jasnoczerwone usta i szaro-niebieskie oczy. Za to Anna
sama siebie uważała za modelkę światowej klasy.
Blond
loki (jak barbie), szmaragdowe oczy i oliwkowa cera. Choć musiałam
przyznać, że brzydka to ona nie jest. Ale teraz wiem, że takie
porównywanie nie ma sensu. Wyglądu nie zmienię, trzeba było się
z nim pogodzić. Zniecierpliwiony głos ciotki przywołał mnie do
rzeczywistości.
-
Zoey?! Czy ty znowu śnisz na jawie? Zrób ze sobą porządek
dziewczyno! Anna nigdy nie pozwoliłaby sobie na coś takiego. Prawda
skarbie? - to pytanie było skierowane oczywiście do mojej kuzynki,
bo jakżeby inaczej. - Zoey, za chwilę wszyscy spotykamy się nad
jeziorem... Tylko mi nie mów, że znów zapomniałaś. - oczywiście,
ciotka musiała to dodać. - Twoja matka kazała przekazać, że już
wracamy z miasta i masz się szykować – nie czekając na moją
odpowiedź, rozłączyła się.
-
Głupi rodzinny wieczór – pomyślałam.
Ten
dzień był jednym z nielicznych, gdy zostawałam sama w domu i
miałam chociaż chwilę spokoju. Ja, ciotka, mama, Anka i jej ojciec
oraz trzy babcie, mieszkaliśmy w dużej posiadłości. Jej wnętrze
było urządzone raczej w staromodnym stylu, co bardzo mi się
podobało. W przeciwieństwie do Anki. Ona wolała nowoczesne meble,
urządzenia i Bóg wie co jeszcze. I to właśnie na jej prośbę, na
wspólny wieczór nad jeziorem, zaproszono jeszcze naszych znajomych.
To była jedyna rzecz, którą dzieliłyśmy. Obie starałyśmy się
trzymać zdala od siebie. Oczywiście, w tym czasie, który nie był
przeznaczony na jej przechwałki. Tak czy owak, miałam bardzo mało
czasu na dotarcie nad jezioro. Było ono położone na odludziu,
gdzie człowiek zawsze może znaleźć ciszę i spokój. Na około
jeziora rośnie gęsty las. Po środku, taflę wody przecina niezbyt
duży, ale długi pomost. Musiałam przebyć kilka dobrych
kilometrów. Najpierw wbiegłam na górę po drewnianych schodach i
przebrałam się w zwiewną białą sukienkę na ramiączkach.
Rozpuściłam włosy, które falami ułożyły się na moich plecach.
Kontrastowały z sukienką, co przypadło mi do gustu. Wybiegłam na
podwórze (oczywiście z ogromnym ogrodem – zachcianka "sami
wiecie kogo"), na którym rosło wiele wspaniałych kwiatów i
wsiadłam na rower. Dokonałam mistrzowskiego wyczynu i przejechałam
dobre 5 kilometrów rowerem (na dodatek w sukience!). Dotarłam
spóźniona. Nie obyło się też bez zgryźliwej uwagi ciotki
Celiny. Wszyscy już czekali. Shauna i Ariana – moje przyjaciółki
podbiegły do mnie od razu. Zauważyłam też Nathana i Filipa,
którzy oblewali się wodą. Nagle z odległego krańca lasu wyszły
Jane, Kris, Rose i Sofia. We włosach miały gałązki, a ich
spódnice pokrywała spora warstwa błota.
-
Ej! Co wam się stało? - zawołała Shauna.
-
Zgubiłyśmy się – odpowiedziała Sofia, gdy podeszły bliżej.
-
Może chcecie się umyć? - zaproponował żartobliwie Nathan i
nieoczekiwanie chlusnął w nowo przybyłe wodą.
Dało
się słyszeć wielki pisk. Potem wszystko działo się
błyskawicznie. Reszta została oblana przez Filipa, który od razu
doczekał się zemsty. Wszyscy wbiegli do wody. Tylko, że nigdzie
nie mogłam dostrzec Anny. Tym lepiej – pomyślałam. Nagle,
poczułam że ktoś mnie podtapia. To była Ariana. Po chwili i ona
znalazła się pod wodą. Zawsze lubiłyśmy się tak przekomarzać.
Gdy zrobiłyśmy jeszcze kilkadziesiąt metrów, znalazłyśmy się
na głębokiej wodzie, Ariana nagle stanęła.
No nie powiem, zaciekawiło mnie :D Bardzo podoba mi się twój styl pisania, opowiadanie czyta się z przyjemnością.
OdpowiedzUsuńAddie [heaven-knows-niebiosa-wiedza.blogspot.com]